Od dawna zamierzałem odwiedzić moje rodzinne miasto. Tak się składa, że po raz ostatni jeździłem po nim rowerem jakieś… 30 lat temu. Dzisiaj słowo miało stać się ciałem. Kwadrans po szóstej rano, gdy rześkie powietrze zmusiło większość ludzi do wdziania kurtek, sweterków lub przynajmniej koszulek z długim rękawem, ja przyodziany w krótkie spodenki i koszulkę, jechałem już w stronę Dworca Głównego aby o godzinie 7:26 wpakować się razem z moim rowerem do przedziału dla podróżnych z większym bagażem w pociągu relacji Kraków-Rzeszów. Warunki miałem komfortowe, bo oprócz mnie i roweru, w przedziale nie było nikogo. W sumie, gdybym się uparł, to mógłbym nawet kręcić ciasne kółka w ramach rozgrzewki ;). Zamiast akrobacji wybrałem jednak odtwarzacz mp3. Podróż minęła bez niespodzianek i tuż przed dziewiątą pojawiłem się na dworcu w Tarnowie.
Dworzec, to pierwsze miejsce szczególne, które odwiedziłem dzisiaj. Studiując przed laty w Krakowie, wracałem do tarnowskiego domu na każdy weekend, a w niedzielny wieczór lub poniedziałkowy poranek wyjeżdżałem do Krakowa. Wtedy dworzec był szary, brudny, zniszczony i w niczym nie przypominał tego, co ujrzałem dzisiaj – czysty, świeżo wyremontowany budynek, który spokojnie można zaliczyć do charakterystycznych tarnowskich miejsc.
Dworzec kolejowy w Tarnowie.
Niedaleko dworca kolejowego, obok kościoła Księży Misjonarzy znajduje się najnowsza atrakcja – fontanna w kształcie Układu Słonecznego. Oblewane wodą planety obracają się wokół własnej osi a cała infrastruktura została zaprojektowana tak, że jest to miejsce, w którym naprawdę warto zatrzymać się na chwilę, usiąść, odpocząć. Całość naprawdę robi niezłe wrażenie. A nie jest łatwo zaprojektować i zrealizować taką koncepcję. Toż to przecież nie Kraków, w którym wystarczy na środku placu postawić – powiedzmy – muszlę klozetową i zaraz znajdą się krytycy, którzy doszukają się w tym alegorii współczesnego świata pełnego bezsensu i próżności. W każdym innym mieście natomiast, instalacją taką, zainteresowałyby się co najwyżej służby oczyszczania.
Układ Słoneczny w układzie fontanny ;).
Następnym przystankiem było miejsce szczególne ze względów osobistych. Ciche, spokojne, pełne stuletnich drzew, brukowanych alei, gdzie natarczywie powracają pytania o sens. Na Starym Cmentarzu zatrzymał się ziemski zegar czasu dla tysięcy tych, którzy tu spoczywają. Wśród nich moje babcie, dziadkowie, mój brat i mój tato. To właśnie głównie dla niego pojawiłem się w tym miejscu. Jeśli jeszcze są szkoły, w których uczy się patriotyzmu, gdzie wspomina się tysiące Polaków, którzy swoje młode życie ryzykowali dla dobra ojczyzny, nie żądając w zamian niczego dla siebie, to właśnie jednym z nich był mój tato, żołnierz Armii Krajowej ps. „Kubuś”. Młodym czytelnikom przypomnę, że II Wojna Światowa nie była grą komputerową, życie miało się tylko jedno – to w realu, partyzanci nie pisali sms’ów, żeby się skrzyknąć na akcję a ich dziewczyny nie klikały „lubię to” na „fejsie”. Trudno to pojąć, prawda?
I tylko wierzby szumią dokoła…
Po chwilach refleksji pojechałem dalej. Celem była Góra Św. Marcina, czyli jak za moich czasów mówili tubylcy – „Marcinka”. Zamierzałem dojechać do ruin zamku i spojrzeć na panoramę miasta. Z dzieciństwa pamiętam, że podjazd na górę budził respekt a posiadacze składaków mogli zapomnieć o tym, aby na nią wyjechać. Z zazdrością patrzyłem na posiadaczy rowerów z przerzutkami, którzy z trudem, dysząc i sapiąc wspinali się na górę. Teraz po latach chciałem sprawdzić, czy podjazd ten naprawdę jest taki stromy, czy też został wyolbrzymiony w mojej pamięci. Okazało się, że nie ma lekko. Nachylenie sięgało miejscami kilkunastu procent i gdy wreszcie dojechałem do ruin zamku, byłem nieźle zdyszany. Postanowiłem zatem zrobić sobie pierwszy dłuższy postój, zjeść drugie śniadanie i popatrzeć na moje rodzinne miasto z pozostałości zamku. Patrząc na doskonale widoczną z oddali Bazylikę Katedralną, przypomniałem sobie legendę, która głosi, że od zamku do kościoła biegnie podziemny tunel. To tylko legenda. A może nie?
Panorama Tarnowa z Góry Św. Marcina.
Nadszedł czas, aby zjechać z góry i zrealizować kolejne punkty planu. Najpierw dotarłem na osiedle Zielone. Tylko nieliczni mogą się domyślać, dlaczego pojechałem właśnie tam. Inni niechaj snują różne hipotezy. Nic nie powiem ;).
Poruszając się po Tarnowie korzystałem głównie ze ścieżek rowerowych, które zostały wykonane najtańszą możliwą metodą, czyli podziałem chodnika na dwie części. Problem polega na tym, że znaki nie wskazują jednoznacznie, która część jest dla pieszych a która dla rowerów. Ponadto, obie części są na tyle wąskie, że piesi nie mieszczą się na swoim „pasie” a dwa rowery nie mają szans minąć się bez przekraczania linii. Musiałem więc jechać wyjątkowo ostrożnie, co jednocześnie oznacza „powoli”.
Przejechałem przez Park Strzelecki, gdzie zatrzymałem się na krótką chwilę przy jednej z najbardziej rozpoznawalnych tarnowskich budowli, czyli Mauzoleum generała Józefa Bema. Park był pełen ludzi, wśród których dominowały wycieczki szkolne i przedszkolne. Dzisiaj przecież był normalny dzień roboczy. A skoro padło już słowo „szkoła”, to niezbyt daleko stąd znajdują się dwa stare i jakże dla mnie ważne budynki. Pierwszy to Szkoła Podstawowa nr. 4 im. Mikołaja Kopernika. To tutaj rozpoczynałem edukację i – niestety – także w tym miejscu po raz pierwszy dawałem „popisy” krnąbrności i niepokorności. Pamiętam jeden z takich epizodów, który mógł się zakończyć wyrzuceniem ze szkoły. Nie zrobiłem w zasadzie niczego strasznego, tylko czasy były mało zabawne i za urwanie towarzyszowi Leninowi głowy i dorysowaniu w tym miejscu trupiej czaszki, można było naprawdę ponieść duże konsekwencje. Nie wiem, jakich argumentów użyła nieżyjąca już, ówczesna pani dyrektor, aby przekonać nauczyciela wychowania fizycznego i jednocześnie aktywistę partyjnego, że to tylko głupi dowcip, ale w każdym razie uratowała mój tyłek i skończyło się tylko na znacznie obniżonym zachowaniu.
Mauzoleum generała Józefa Bema w Parku Strzeleckim.
Szkoła Podstawowa im. Mikołaja Kopernika.
Tuż obok podstawówki mieści się „pierwsza buda”, czyli I Liceum Ogólnokształcące im. Kazimierza Brodzińskiego. Cztery lata tam spędzone do dzisiaj wspominam, jako najlepszy okres w moim życiu. To zabawne, bo wówczas byłem zupełnie innego zdania. Jednak po latach potrafię docenić trud tych, którzy starali się przekazać coś, czego nikt potem nie może nam zabrać – wiedzę. Chylę czoło zwłaszcza przed profesorami Wiesławem Węgrzynem (matematyka), Tadeuszem Sypkiem (fizyka), Stanisławem Rzeźnikiem (język polski). Ten pierwszy sprawił, że choć w ogólniaku byłem raczej leniem, który starannie dzielił wiedzę na tę, która się przyda i tę, którą można sobie darować, to nigdy na studiach nie miałem problemów z matematyką a i do dzisiaj jest niezwykle ważna w mojej pracy. Drugiemu zawdzięczam poszerzenie horyzontu myśli i zainteresowań od tego, za którym zachodzi słońce aż po horyzont zdarzeń, czarne dziury, wielki wybuch. Trzeci zaś umiejętnie wszczepił w tzw. ścisłe umysły umiejętność poprawnego wyrażania myśli w języku ojczystym – rzecz obecnie rzadko spotykana. Dodam jeszcze, że moja skłonność do wygłupów dała znać o sobie także w szkole średniej. Pamiętam, że kiedyś podczas wyjątkowo nudnej lekcji historii wyszedłem z klasy przez… okno. Ech, to były czasy!
I Liceum Ogólnokształcące.
Na koniec zostawiłem sobie „żelazny” punkt, czyli Rynek. Kiedyś był smutny i bezbarwny, teraz rozkwitł pełnią życia. Odnowione kamieniczki przyciągają turystów, którzy chętnie spędzają czas w tutejszych kawiarniach. Tuż obok wznosi się czternastowieczna Bazylika Katedralna. To właśnie stąd wedle legendy miał biec wspomniany wcześniej tunel do zamku na Górze Św. Marcina.
Ratusz na tarnowskim Rynku.
Bazylika Katedralna.
Odwiedziłem jeszcze kilka miejsc związanych z moim dzieciństwem i nadszedł czas powrotu. Oczywiście do Krakowa zamierzałem dojechać na rowerze. Wybrałem trasę przez Mościce, Ostrów, Wierzchosławice, Bielczę, Wokowice, Szczepanów, Mokrzyska, Jodłówkę, Rzezawę, Krzeczów, opłotki Bochni, Stanisławice, Kłaj, Szarów. Spore fragmenty drogi biegły przez lasy, więc miałem wiele czasu, aby zupełnie oderwać się od rzeczywistości. Część trasy sąsiadowała z budową kolejnej części autostrady Kraków-Tarnów. Mogłem zobaczyć, jak wyglądają prace. Rozmach budzi szacunek i niekłamany podziw. Robotnicy uwijają się, jak w ukropie. Wszyscy robotnicy. Wszyscy trzej, których widziałem… Końcówka trasy była już „rutynowa”. Drogę tę znam doskonale z racji częstych przejażdżek do Puszczy Niepołomickiej.
Leśna autostrada.
To był naprawdę fantastyczny dzień, chociaż moje ręce mogą mieć inne zdanie – słońce dosyć mocno je przypiekło ;). Miło jest wrócić po latach do miejsc, które pamięta się z dzieciństwa. Nie odwiedziłem jeszcze wszystkich takich zakątków, ale mam nadzieję, że od czasu do czasu będę powtarzał podobne - jak dzisiejszy – wypady.
Radość autora wśród ruin zamku na Górze Św. Marcina.