Przy trasie IV etapu
Jako fan kolarstwa pomyślałem sobie, że grzechem byłoby nie
skorzystać z okazji zobaczenia na żywo kolarzy rywalizujących w 71 Tour de
Pologne. Oczywiście mogłem iść na łatwiznę i spokojnie poczekać do sobotniego
etapu jazdy indywidualnej na czas, której trasa będzie przebiegać kilkaset
metrów od mojego domu, ale to nie to samo, co zobaczyć cały peleton w akcji.
Tak się złożyło, że IV etap wyścigu wiódł doskonale znanymi mi drogami, a więc
mogłem wybrać dobre miejsce do obserwacji. Wystarczyło jedynie tam dojechać…
Gdy o poranku otworzyłem oczy i spojrzałem za okno, zrozumiałem,
że słowo „dojechać” niekoniecznie będzie łatwo zamienić w czyn. Ołowiane chmury
wiszące wszędzie, gdzie tylko sięgał mój wzrok, nie dawały dużej nadziei na wycieczkę
po suchym asfalcie. Zacząłem się wahać, czy mój pomysł w ogóle ma szanse
realizacji. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy – powiedziałem sobie i czym prędzej
rozpocząłem przygotowania do jazdy. Po dziewiątej wyszedłem z domu.
Miałem przed sobą prawie czterdzieści kilometrów. Zamierzałem
dojechać do Ispiny i tam zatrzymać się przy moście na Wiśle. Most jest wąski,
ruch na nim odbywa się wahadłowo, a więc liczyłem, że peleton będzie musiał
nieco zwolnić, aby bezpiecznie przez niego przejechać. Miałem spory zapas
czasu, ale pomimo tego starałem się jechać w miarę szybko. Umiarkowana
temperatura ułatwiała to zadanie. Przemknąłem przez Podłęże, Staniątki i
Niepołomice. Tam nie wybrałem najkrótszej drogi, lecz przejechałem przez
Puszczę Niepołomicką. Potem jeszcze kilka kilometrów i zawitałem do Ispiny.
Skręciłem w lewo w stronę Wisły, pokonałem ostatnie dwieście kilkadziesiąt metrów
i zatrzymałem się przy moście. Byłem gotowy.
Wjazd na most pilnowany był przez strażaka. Dzięki temu, iż
posiadał krótkofalówkę, wiadomo było, gdzie aktualnie znajduje się kolumna
wyścigu. Przy okazji można było się dowiedzieć, że wójt zaprasza wszystkie
osoby zabezpieczające trasę na obiad. Po kilkunastu minutach zaczęły pojawiać
się pierwsze motocykle oraz samochody związane z obsługą wyścigu. Po dwudziestu
minutach zjawiła się kolumna reklamowa. Kilkanaście samochodów przejechało
przez most, rozdając… uśmiechy i pozdrowienia. Po kolejnych dwudziestu minutach
pojawili się pierwsi kolarze – kilkuosobowa ucieczka, a niedługo po nich
nadjechał mocno rozciągnięty peleton. Szum kilkuset rowerowych opon wypełnił
okolicę. Kolarze przejeżdżali tuż obok mnie. Czasem używa się sformułowania „kolorowy
peleton”. Dzisiaj był nieco poszarzały, bo start i pierwsze kilometry odbyły
się w rzęsistym deszczu. Cały spektakl trwał ledwie kilkanaście sekund. Potem
przejechały jeszcze samochody serwisowe, kilku maruderów, znów samochody
serwisowe i wreszcie samochód zamykający kolumnę. Było po wszystkim. Mieszkańcy
Ispiny wrócili do domów, samochody oczekujące na otwarcie drogi przejechały
przez most. Zrobiło się cicho. Nadszedł i dla mnie czas powrotu.
Spojrzałem na niebo. Czarne chmury na wschodzie, ciemne chmury na
zachodzie. Logika podpowiadała, aby najkrótszą drogą wrócić do domu. Ale ja
wbrew logice pojechałem na wschód w stronę Świniar. Już po przejechaniu
kilkuset metrów zaczęło kropić, a wkrótce potem spadł deszcz. Bardzo szybko
przemokłem, a do niedawna czysty rower pokrył się brunatnym płynem,
rozpryskiwanym przez koła. Mimo to nie opuścił mnie dobry nastrój. W Świniarach
skręciłem na południe, aby jadąc wzdłuż wschodniej granicy Puszczy
Niepołomickiej dotrzeć do Proszówek, czyli prawie do przedmieść Bochni. Z
każdym przejechanym kilometrem deszcz był coraz słabszy, ale nadal padał. W
Proszówkach skręciłem na zachód. Deszcz powoli ustawał, ale na dobre skończył
się dopiero na wysokości Szarowa. Na ostatnich dwudziestu kilometrach
towarzyszyły mi już skrawki błękitnego nieba, nieśmiało wychylające się spoza
chmur.
Ja do wanny, rower do mycia, ciuchy do prania – to najkrótsze
podsumowanie dzisiejszej przejażdżki. Żałuję? Ależ skąd. Było super!
Sympatyczny towarzysz marszala
Ucieczka już tu jest…
Zbliża się lider
Jeszcze tylko samochody serwisowe i można wracać do domu