Kraków, sobota, 9 sierpnia 2014 roku. To wspaniały dzień w
historii polskiego kolarstwa. Po raz pierwszy od kiedy Tour de Pologne jest
jednym z wyścigów UCI World Tour, Polak staje na najwyższym stopniu podium.
Rafał Majka nie tylko wygrywa wyścig, ale wcześniej nie ma sobie równych na
dwóch trudnych etapach. Dokonuje tego wszystkiego ledwie kilka dni po
zakończeniu morderczego Tour de France, w którym zdobył koszulkę najlepszego
górala, wygrał dwa górskie etapy, raz był drugi, a raz trzeci. No, a jeszcze
wcześniej zajął szóste miejsce w Giro d’Italia. Szok, niedowierzanie, ale
przede wszystkim duma i radość.
Zanim Rafał Majka przekroczył linię mety VII etapu Tour de
Pologne, obudziłem się o świcie z mocnym postanowieniem zaliczenia swojej
własnej jazdy na czas na czterokrotnie większym dystansie niż uczestnicy Tour
de Pologne. Dlaczego jazdy na czas? Bo przecież musiałem się spieszyć, aby popołudniu
stanąć przy trasie czasówki i poczuć klimat rywalizacji o zwycięstwo w naszym
narodowym tourze. Wybrałem w miarę łatwą trasę, którą mógłbym nazwać „pętlą
niepołomicką”, albowiem wiodła dokoła puszczy. Początkowo szło mi całkiem
nieźle, ale po przejechaniu 60% dystansu wyraźnie zwolniłem. Nie rozumiałem
dlaczego, dopóki nie spojrzałem na wykres temperatury. Straciłem moc wówczas,
gdy zrobiło się upalnie i duszno. Ale nie to było dzisiaj najważniejsze.
Po powrocie do domu wskoczyłem oczywiście do wanny, aby zmyć z
siebie morze soli. Uzupełniłem płyny, podarowałem sobie obiad, chwyciłem aparat
fotograficzny i pobiegłem na trasę czasówki. Nie miałem daleko, bo jakieś pół
kilometra. Stanąłem sobie w cieniu pod jednym z balonów reklamowych i czekałem.
A tymczasem wokół mnie zaczęli gromadzić się kibice. Przychodziły całe rodziny
i rozsiadały się wygodnie na trawie. Niektórzy z biało czerwonymi flagami, a
niektórzy z… piwem ukrytym w reklamówkach. Większość z tych osób pojawiła się
tutaj za sprawą magicznej mocy przyciągania skromnego człowieka z nieodległych Zegartowic
– Rafała Majki. Głód sukcesu sprawiał, że z każdą chwilą ludzi było coraz
więcej.
Początkowo można było zobaczyć zawodników, którzy rozgrzewali się,
a przy okazji zapoznawali się z trasą. Treningowe przejazdy wkrótce ustały i na
jakiś czas zapanował spokój. Aż wreszcie w oddali zauważyłem światła
policyjnego motocykla. Zbliżał się pierwszy zawodnik, Australijczyk Jack Bobridge.
Po nim, w mniej więcej minutowych odstępach pojawiali się kolejni zawodnicy.
Pierwsza dziesiątka klasyfikacji generalnej miała startować do dwie minuty.
Kolarze przejeżdżali tuż obok mnie. Dwa kilometry dalej na stacji benzynowej Lotosu
był nawrót i wracali t samą drogą, dzięki czemu miałem świetną perspektywę do
robienia zdjęć. Pomny ubiegłorocznych doświadczeń, kiedy okazało się, że nie
wszystkie zdjęcia się udały, włączyłem w aparacie tryb „sportowy”, który
wykonuje pięć zdjęć w krótkim czasie. Któreś musiało się udać. Przejeżdżali
coraz lepsi zawodnicy. Każdy z nich był dopingowany oklaskami i okrzykami. Atmosfera
naprawdę była wspaniała i jakże odległa od chamskiego, prymitywnego dopingu,
który można zaobserwować na boiskach piłkarskich. Aż wreszcie nadszedł czas
pierwszej dziesiątki…
Marek Rutkiewicz, Gianluca Brambilla, Przemysław Niemiec, Warren
Barguil, Robert Gesink, Giampaolo Caruso. Teraz powinien jechać Christophe
Riblon, a tymczasem minął mnie Jon Izaguirre. Chwila grozy. Czyżby Hiszpan zdążył
odrobić już ponad dwie minuty? Na szczęście przypomniałem sobie, że przecież w
klasyfikacji generalnej Izaguirre sąsiaduje z Intxausti, który także jeździ w
barwach Movistar, a zawodnicy jednej drużyny nie mogą startować po sobie. Uff…
Cóż za ulga. Przejechał Christophe Riblon, a później Benat Intxausti i wśród
kibiców zapanowało radosne poruszenie, bo następnym i zarazem ostatnim
zawodnikiem miał być lider wyścigu, czyli Rafał Majka. W myślach liczyłem
upływające sekundy, ale nie pamiętam już, do ilu doliczyłem. Policyjne światła,
powiewające flagi i krzyk kibiców oznaczały, że zbliża się nasz nowy narodowy
bohater. Rafał Majka minął mnie. Z szeroko otwartymi ustami, chwytając jak najwięcej
powietrza, z napiętymi mięśniami nóg, niesiony dopingiem, nadzieją i wiarą w
końcowy sukces. Tymczasem z drugiej strony wracali już jego najgroźniejsi
rywale: Izaguirre, Riblon, Intxausti. Zerknąłem na mój smartfon, na którym cały
czas miałem otwartą oficjalną aplikację Tour de Pologne. Wszyscy trzej mieli
bardzo dobry czas na półmetku. A Majka? Na razie żadnych informacji. I znów
policyjne światła, i znów wrzawa, i znów powiewające flagi. A ponadto klaksony
motorów i samochodów, które miały problem z przedarciem się przez kibiców,
którzy weszli na drogę, aby być jak najbliżej nowego idola. Zrobiłem ostatniej
zdjęcia i pobiegłem do domu…
Jeszcze po drodze przeczytałem, że Rafał Majka także miał bardzo
dobry czas na półmetku. To dobrze, ale jak będzie na mecie? Wpadłem do
mieszkania i włączyłem Eurosport. Rafał Majka właśnie przejeżdżał obok Wawelu. Aby
wygrać wyścig, czas nie mógł być gorszy niż 30 minut i 5 sekund. Pozostał już
tylko kilometr, ale trudny kilometr. Ostry skręt w ulicę Grodzką, ostry zakręt
tuż przed metą i cały czas kostka. Z nieubłaganą systematycznością upływają
kolejne sekundy. Gdy Rafał jest już na Rynku Głównym, wiadomo, że nie będzie
lepszy od Izaguirre. Ale są jeszcze 22 sekundy w zapasie! Ostatni zakręt,
ostatnie obroty korbą, ostatnie metry i meta! Rafał Majka wygrał 71 Tour de
Pologne, ale… jeszcze o tym nie wie. Dowie się dopiero za kilkadziesiąt sekund.
A więc „Majkomanię” czas zacząć. Na koniec zacytuję to, co
niedawno napisałem na moim facebookowym profilu.
Przewiduję klasyczny scenariusz, oparty na dwóch plusach i jednym
minusie…
Część młodych ludzi zechce iść w ślady Rafała Majki lub
przynajmniej wyrwie się z wirtualnego, ograniczonego wielkością pamięci i
twardego dysku świata. Ci nieco starsi być może odłożą pilota i ponad
przełączanie kanałów, przełożą krajobrazy, subtelnie zmieniające się w rytmie
obrotu rowerowych kół. To plusy.
A minus? W
ojczyźnie naszej przybędzie teraz, lekko licząc, kilka milionów specjalistów od
kolarstwa. Układając wygodnie swoje brzuchy na kolanach, będą rechotać, gdy
Polak pierwszy przekroczy linię mety. Jednak te same rzesze teoretyków sportu,
dla których najtrudniejszym podjazdem jest wywiezienie windą na pierwsze piętro
dwóch zgrzewek piwa, będą wytykać błędy, gdy ktoś inny podniesie ręce w geście
zwycięstwa. Nawiasem mówiąc, to Ci sami, którzy uczyli Małysza, jak odbić się z
progu, wybierali najlepszy tor jazdy dla Kubicy i tłumaczyli Gortatowi, jak się
rzuca „za trzy”.
Rafał Majka w drodze po zwycięstwo.
Dawaj Rafał, dawaj! Do mety pozostało „tylko” i „aż” 10 kilometrów. Pchamy! Pchamy! Pchamy!
Jon Izaguirre na czasówce będzie lepszy od Rafała Majki, ale cały wyścig przegra z nim o 8 sekund.
Benat Intxausti zajmie ostatecznie trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.
Christophe Riblon dwoił się i troił, ale pozostał na czwartym miejscu.
„Przemiec” czyli Przemysław Niemiec, a z pewnością „prze-gość”. Awansuje na piąte miejsce w generalce.
Robert Gesink – 8 w klasyfikacji generalnej.
Petr Vakoc. Jeszcze przedwczoraj jechał w koszulce lidera, ale ostatecznie zajął 10 miejsce.
Marek Rutkiewicz. Do 10 miejsca w klasyfikacji generalnej zabrakło 7 sekund.
Sanchez Samuel wylądował na 12 miejscu w klasyfikacji generalnej.
Warren Barguil ukończył wyścig na 14 miejscu.
Ryder Hesjedal – miejsce 17.
Giampaolo Caruso wyprzedza właśnie dwie kobiety z dzieckiem. To „osiągnięcie” zaprowadzi go na 18 miejsce w klasyfikacji generalnej.
Maxime Monfort ukończył wyścig na 22 miejscu.
Oliver Zaugg ukończył wyścig na 31 miejscu, ale kibice na trasie czasówki dopingowali wszystkich zawodników Tinkoff Saxo prawie tak samo, jak Rafała Majkę.
Steve Morabito uzupełnia płyny. Bidon za chwilę wyląduje na trawniku, gdzie rzucą się na niego nieustraszeni łowcy bidonów. Steve zajmie 35 miejsce w klasyfikacji generalnej.
42 miejsce zajął Tomasz Marczyński.
Johannes Frohlinger. Mały człowiek z wielkim kaskiem. 56 miejsce w generalce.
Maciej Paterski – 57 miejsce, ale zwycięstwo w klasyfikacji górskiej.
Edvald Boasson Hagen nie sięgnął „nieba”. Zawodnik grupy Sky ukończył wyścig na 61 miejscu.
Fabio Aru, bożyszcze nie tylko włoskich nastolatek zameldował się na 64 miejscu w klasyfikacji generalnej.
Rower Rafała Majki, na którym przejechał linię mety jako zwycięzca wyścigu.
To z tego samochodu padała komenda „full gas!”