Na skraju zmroku
Szansa na zaliczenie setki przed zmrokiem, popołudniu w dzień
powszedni, staje się coraz mniejsza. W zasadzie są tylko dwie możliwości:
wyjechać wcześniej lub jechać szybciej. Wcześniejszy wyjazd jest z kolei
możliwy w trzech przypadkach: dzień wolny, rozpoczęcie pracy bladym świtem, aby
odpowiednio wcześniej ją zakończyć lub praca zdalna, która nie wymaga tracenia
czasu na przebrnięcie przez zakorkowane miasto. Jeśli chodzi o drugi wariant,
czyli „jechać szybciej”, to tutaj możliwość jest praktycznie tylko jedna, bo
wydolności organizmu z dnia na dzień poprawić się raczej nie da, a wiek średni
też niestety narzuca spore ograniczenia. Pozostaje więc jedynie wybór łatwej
trasy, czyli świadoma i dobrowolna rezygnacja z „soli” kolarstwa, którą
niewątpliwie są podjazdy.
Dzisiaj normalnie pracowałem – to raz, oraz nie
zamierzałem „spłaszczać” sobie trasy – to dwa. A przejażdżkę zacząłem od
dojazdu do Wieliczki. Mieszkając niedaleko od niej, tak kombinowałem, że
zamiast pięciu, przejechałem piętnaście kilometrów, zanim pojawiłem się w
okolicach rynku. Potem pojechałem do Kokotowa. Tam także kluczyłem po różnych
drogach, zanim wreszcie nie skierowałem się do Niepołomic i Puszczy
Niepołomickiej. Wyjechałem z niej w Stanisławicach, gdy właśnie rozpoczynał się
wieczór. Niebo było zachmurzone, więc zmrok zdawał się zapadać znacznie
wcześniej niż zwykle. A ja nadal lawirowałem po pajęczej sieci asfaltowych
szlaków, mijając Cikowice, Grodkowice, Brzezie, zanim ostatecznie nie zawitałem
w Staniątkach. Stamtąd, już po zmroku, wróciłem do domu, tym razem najkrótszą z
możliwych dróg.