Tryptyk jesienny – Piątek
Są niestety duże szanse na to, że właśnie rozpoczął się ostatni
tak ciepły i jednocześnie pogodny weekend w tym roku. Przy okazji tak się
złożyło, że wiem, iż przez kolejne trzy dni będę miał więcej czasu wyłącznie
dla siebie, a więc… A więc wpadłem na pomysł, aby godnie pożegnać zasadniczą
część sezonu kolarskiego i w każdy weekendowy dzień zaliczyć przynajmniej sto
kilometrów po małopolskich drogach.
W dzień pierwszy, czyli w piątek, pracowałem zdalnie w domu.
Dzięki temu nie traciłem czasu na bezsensowny i bezproduktywny przejazd przez
miasto i już przed piętnastą mogłem wyruszyć na trasę. Nie była szczegółowo
zaplanowana. Zamierzałem pojechać na wschód, zanurzyć się w Puszczy
Niepołomickiej, która o tej porze roku staje się wyjątkowo urokliwym zakątkiem podkrakowskiej
ziemi. Było dość ciepło, ale tylko w słońcu. Wiedząc, że będę wracał na progu
zmierzchu, ubrałem bluzę z długim rękawem, co – jak się później okazało – było bardzo
dobrym pomysłem. Na początku pojechałem do Wieliczki, co ostatnio stało się
moim nowym, rozgrzewkowym, rytuałem. Potem wróciłem do ulicy Bieżanowskiej i
stamtąd, tradycyjną drogą, pojechałem do Niepołomic. Puszcza powitała mnie
cieniem, wilgocią i… chłodem. Dobrze, że założyłem cieplejszą bluzę – nie odczuwałem
dyskomfortu termicznego i mogłem cieszyć się jazdą w otoczeniu przyrody, w
której wciąż jeszcze przeważają wszystkie odcienie zieleni, zamiast złotych,
jesiennych barw. Dojechałem do Mikluszowic, skąd miałem równe osiem kilometrów
do Proszówek. Tam skręciłem na zachód i rozpocząłem drogę powrotną.
Dystans powoli dobijał do setki, a pierwszy dzień
mojego „jesiennego tryptyku” dobiegał końca. Do domu dotarłem jeszcze przed
zachodem słońca. Byłem uśmiechnięty, zadowolony, odprężony. Czy jutro pójdzie
mi równie dobrze?