Niedziela we mgle
Dzień po marszu w obronie demokracji i Trybunału Konstytucyjnego, świat pogrążył
się w bieli. Ale nie w takiej, jak przystoi grudniowi, lecz w gęstej mgle,
która zakryła wszystko dookoła, nie dopuszczając do ziemi ani jednego promienia
słońca. Pozostało tylko wierzyć, że gdzieś tam w górze jest czyste, błękitne
niebo i gdy tylko ziemski padół uwolni się z „mlecznej” niewoli, zapanuje
piękny, jasny, ciepły dzień.
Zamierzałem dzisiaj przejechać nieco większy dystans, niż zwykle
czynię to zimą. Nie planowałem co prawda, że w tym roku pobiję mój osobisty
rekord przebiegu, zamierzając jedynie pokonać 10000 kilometrów, ale na półtora
tygodnia przed końcem roku widzę, że nie jestem bez szans i do wspomnianego
rekordu pozostało naprawdę niewiele. Czy się uda? Wciąż w to wątpię, bo
przecież święta za pasem, a karp sam się nie kupi, nie oprawi, nie pokroi i nie
usmaży. Warto jednak spróbować, aby potem nie żałować.
Pojechałem więc w moje ulubione miejsce, czyli do
Puszczy Niepołomickiej. Pierwsze kilkanaście kilometrów jechałem w dość gęstej
mgle, co było nieco męczące dla oczu, które usiłowały wyodrębnić drogę z
wszechobecnej bieli. A potem wjechałem nagle do innego, przejrzystego świata, w
którym panowała niemal wiosenna pogoda. Tak dotarłem do Damienic, wjechałem do
puszczy, przejechałem przez nią i cieszyłem się dobrą pogoda aż do jej
zachodnich granic. Tam znów pogrążyłem się we mgle, która towarzyszyła mi do
samego Krakowa.