Pierwszy raz jesienią
Jeszcze jest ciepło, a pod nogami (kołami) nie szeleszczą złote
liście. Jednak poranne mgły, wczesne zachody słońca i chłodne wieczory przypominają,
że nadchodzi pora jesieni. Ta kalendarzowa zaczęła się właśnie dzisiaj. Rano
nie budzą mnie już promienie słońca, rozszczepione pryzmatami okien i radośnie
tańczące kolorami tęczy na ścianach. Zamiast tego słyszę dźwięki budzika w
komórce, który wyrywa mnie z ciemnej nocy do równie ciemnego poranka. Potem
praca, a popołudniu spieszę się, aby złapać jak najwięcej dnia, ale to staje
się coraz trudniejsze i coraz częściej wracam do domu po zachodzie słońca, gdy
jest już ciemno, a każdy wydech jest obłoczkiem pary, rozpływającym się w
wieczornym chłodzie.
Dzisiaj po raz pierwszy skosztowałem jesieni Roku Pańskiego 2015.
Wyruszyłem dość wcześnie, bo tuż po czwartej popołudniu, co gwarantowało, że
większą część dystansu przejadę jeszcze przed zmierzchem. Na trasie znalazła
się między innymi – który to już raz – Puszcza Niepołomicka. Jeszcze zielona,
jeszcze obleczona w gęstą zieleń, ale to wszystko już wkrótce się zmieni. Lubię
to miejsce. Żyje własnym życiem, nieustannie zmieniając kolory, zapachy i
dźwięki. Prawie jak człowiek. Prawie, bo las odradza się każdej wiosny, a
człowiek co rok jest świadom, że coraz większy dystans jest już za nim, a
nieznanych lądów do odkrycia jakby mniej i skrywają się gdzieś za mgłą
niepewności. Brzmi to trochę nostalgicznie, ale hasło „jesień” porusza struny,
które grają właśnie takie melodie. Czasem dosłownie. Tak jak dzisiaj, gdy jadąc
pośród drzew, przypomniałem sobie „Koncert jesienny na dwa świerszcze”, „Goniąc
kormorany” czy wreszcie „Jesień w górach”, która przeniosła mnie w odległe,
studenckie czasy.
Odgłosy cywilizacji i światła wielkiego miasta wyrwały
mnie w końcu z tej ciszy i emigracji wewnętrznej. Pierwszy dzień jesieni powoli
dobiegał końca, gdy zsiadałem z roweru, by skryć się w ciepłym i jasnym wnętrzu
mieszkania.