Puszcza na progu zimy
Dzisiaj obudziło mnie słońce. A to nie tylko oznaczało, że
musiałem spać dłużej niż zwykle, ale przede wszystkim to, że wstał nowy,
cudowny dzień. Od razu powiało optymizmem, przy czym warto zauważyć, że
„powiało” należy potraktować dość dosłownie, ponieważ widok tańczących, nagich
gałęzi pobliskiego dębu, dobitnie świadczył o potędze zjawiska fizycznego,
spowodowanego różnicą ciśnień, czyli wiatru. Jednakowoż cyklista przygotowany
być musi na wszelkie przeciwności, więc zamiast marudzić, radowałem się słońcem
i począłem przygotowania do wyjazdu.
Kierunek: Puszcza Niepołomicka. To było jasne od pewnego czasu.
Czekałem tylko na weekend, bo w tygodniu jeżdżę po zmierzchu i w tych warunkach
raczej do puszczy bym się nie zapuszczał. W dzień to co innego. Pojechałem więc
w stronę Niepołomic i granicę lasu osiągnąłem nadzwyczaj szybko, głównie
dlatego, iż jechałem z wiatrem. W puszczy ruch sportowo-turystyczny był dość spory,
ale miejsca tam starcza dla wszystkich, a więc w ciszy i spokoju jechałem wśród
drzew, które zrzuciwszy liście, czekają już na zimowy sen. Smutny i piękny
zarazem to widok. Jechałem i jechałem, oddychając głęboko, chcąc jak najdłużej
być tam, gdzie zawsze czuję się odprężony i zrelaksowany.
Wielki las opuściłem w Stanisławicach, skąd do domu
miałem niecałe trzydzieści kilometrów. Niewiele, ale pod wiatr. Mimo to utrzymywałem
całkiem przyzwoite, jak na mnie, tempo. Kłaj, Szarów, Staniątki – mijałem kolejne
miejscowości, zanim dojechałem do Zakrzowa, skąd tradycyjną drogą, czyli przez
Węgrzce Wielkie, dotarłem do przedmieść mojego Krakowa.
Objawienie w Puszczy Niepołomickiej?