Pagórkowaty początek tygodnia
Koniec kwietnia, a pogoda bardziej przypomina listopad. Prognoza
na ten tydzień nie pozostawia złudzeń. Będzie zimno i mokro. Mam już tego
serdecznie dość. Wiem, że prawdziwym pasjonatom kolarstwa żadna pogoda nie jest
straszna – sam przecież jeżdżę „na okrągło” –
ale ileż można? Marzę o długich trasach w ciepłe i pogodne dni, a
tymczasem wieje, leje i jest zimno. Długie rowerowe spodnie na progu maja i
ciepła kurtka? To jakiś absurd…
Dzisiaj
było nieco lepiej od obrazu tegorocznej wiosny, który namalowałem powyżej. Lepiej
o tym, że nie padało. Na przekór wszystkiemu postanowiłem zaliczyć nieco
trudniejszą trasę. A może chodziło o to, abym po prostu się dobrze rozgrzał? Zdecydowałem
się także na podstawowy rower, bo ze zdumieniem zauważyłem, że powoli pokrywa
się kurzem. Jak już wspomniałem, wybrałem trudniejszą trasę, przez co należy
rozumieć większe niż zwykle przewyższenia. Najpierw pojechałem do Wieliczki, a
następnie na południe, aż do Raciborska. To oznaczało zaliczenie kilku całkiem
sympatycznych podjazdów. Szło mi całkiem nieźle, więc humor dopisywał. Potem
skręciłem na zachód i jadąc lekko pagórkowatą drogą, przejechałem kolejno przez
Gorzków, Świątniki Górne i Mogilany. A potem był Buków, a za nim szybki zjazd
do Radziszowa. To dobre miejsce na bicie rekordów prędkości, ale dzisiaj nie
skorzystałem z okazji. Wciąż mam w pamięci śmierć Michele Scarponiego i
świadomość, że gdyby ktoś wyjeżdżając z posesji nie zauważył mnie, to jadąc
ponad 70 km/h nie miałbym szans. Wiem, że to minie, że jeszcze nieraz mocno się
rozpędzę, ale nie dzisiaj. W Radziszowie skręciłem na północ i pojechałem do Skawiny,
a następnie do Tyńca. Tam ostatecznie pożegnałem pagórki i zaliczając ostatnie
dwadzieścia kilometrów, spokojnie wróciłem do domu.