Zawieszony w czasie
„Kolejna kartka spada sennie z kalendarza bez słów” śpiewała
niegdyś Urszula w piosence „Kalkomania”. Kończy się kolejny rok, kolejne 12
miesięcy, kolejne 52 tygodnie, kolejne 365 dni. „Przeżytych kształtów żaden cud
nie wróci do istnienia” pisał Adam Asnyk. To fakt. Ale przecież „ważne są tylko
te dni, których jeszcze nie znamy” – tym razem Marek Grechuta. Oj, coś mnie
wzięło na cytaty…
Jaki był ten rok? Wspaniały, chociaż rowerowo mógł być lepszy, a
nawet jeszcze lepszy. Teraz to już nie ma żadnego znaczenia. On po prostu był,
przeminął, skończył się. Koniec. Kropka. Pojutrze rozpocznie się nowy, a wraz z
nim nowe wyzwania i doświadczenia, nowe przygody i niespodzianki. Wierzę, że
wyłącznie dobre.
Dzisiaj symbolicznie pożegnałem miniony czas. Ostatnio zmagałem
się z przeziębieniem, ale pokonałem go i korzystając z pięknej pogody,
wyruszyłem do Puszczy Niepołomickiej. Było słonecznie, ale chłodno i wietrznie.
Wiatr był z gatunku „złośliwych”, czyli wiał głównie od południa, ale czasem
bardziej z południowego zachodu, a czasem bardziej z południowego wschodu. Na
szlaku wiodącym dokładnie na wschód, a potem dokładnie na zachód, oznaczało to
ciągłą walkę z dosłowną przeciwnością natury. Po tygodniowej chorobie nie
tryskałem energią, a na dodatek wiele z niej traciłem na pokonanie oporów toczenia
zimowego roweru obutego w terenowe opony, tudzież oporu powietrza, zwiększonego
zimową odzieżą. Prędkość więc nie powalała, ale widok lasu pogrążonego we
wczesnozimowym, bezśnieżnym śnie już tak. Soczysty błękit poprzecinany
brunatnymi konarami drzew, niczym nie zmącona cisza i ja – samotny podróżnik, zawieszony
w czasie pomiędzy tym, co minione, a tym, co dopiero nadejdzie.
Droga przez Puszczę Niepołomicką.
Musicie mi uwierzyć na słowo, że w tym momencie uśmiecham się od
ucha do ucha.
2017 w kalejdoskopie.