Kolejny raz w puszczy
Dzisiaj nie popełniłem tego samego błędu co wczoraj i nie
„wkopałem” się w miasto. Od razu pojechałem na wschód, uciekając od zgiełku.
Pogoda była wspaniała, prawdziwie wiosenna i do pełni szczęścia brakowało tylko
soczystej zieleni. Prawdę mówiąc, sam nie wiem, dlaczego nie zdecydowałem się
na użycie mojego podstawowego roweru, wybierając ten zimowy, cięższy i na
grubszych oponach. Czyżbym nie wierzył w trwałość zmiany pogody? To w końcu
kwiecień…
Po raz
pierwszy w tym roku spotkałem tak wielu amatorów kolarstwa, że gdyby ktoś
jeszcze nie wiedział, że sezon się rozpoczął, to miałby żywy dowód takiego
stanu rzeczy. Jechałem w stronę Puszczy Niepołomickiej, mając szczery zamiar
ukrycia się przed cywilizacją i znalezienia choćby chwili samotności. Plan jak
zwykle się powiódł, bo chociaż tym razem nie byłem jedynym przedstawicielem
Homo Sapiens pośród drzewostanu, nie miało to żadnego znaczenia, biorąc pod
uwagę wielkość zalesionej powierzchni. Dotarłszy do Żubrostrady, skręciłem na
wschód, by po dwóch kilometrach pojawić się na Drodze Królewskiej, którą szybko
i sprawnie dojechałem do Niepołomic. Na powrót znalazłem się w cywilizacji, ale
owa „cywilizacja” nie rozpoczęła jeszcze masowego powrotu z pracy do domów,
więc nadal miałem spokój i jazda wąskimi drogami publicznymi nie przypominała
walki o życie. Stan ten zmienił się w Zakrzowie, bo właśnie wybiła „ta” godzina
i wszystko co żyje, wsiadło do blaszanych puszek i ruszyło przed siebie. Byłem
jednak na tyle blisko domu, że spokojnie zniosłem te ostatnie dziesięć kilometrów.
Ja w puszczy.
Bez trzymanki…
Tym razem nie byłem sam.