Do puszczy
Nadszedł czas zajrzeć do Puszczy Niepołomickiej, czy aby nie widać
w niej pierwszych oznak wielkiego przebudzenia przyrody. Tuż po pracy wymknąłem
się więc z domu i pojechałem na wschód. Pogoda była nie najgorsza, czyli ani
nie padało, ani nie wiało zbyt mocno. Jechałem prostą i dość oczywistą drogą,
czyli przez Węgrzce Wielkie, Zakrzów, Szarów oraz Kłaj. W ten sposób dojechałem
do Staniątek, gdzie skręciłem na północ i niemal natychmiast znalazłem się w
krainie kojącej ciszy. Pozostawiłem za sobą hałas asfaltowej drogi, szum docierający
z pobliskiej autostrady, pożegnałem pośpiech i nerwowość dnia. Byłem tylko ja,
mój rower, no i puszcza. Miałem ją całą do mojej dyspozycji, bo w ten chłodny,
powszedni dzień, nie było zbyt wielu chętnych na podziwianie jej uroków. Czy
odkryłem dowody na wspomniane przebudzenie przyrody? Prawdę mówiąc – nie. Było
jakoś dziwnie cicho, jakby wszyscy mieszkańcy lasu jeszcze spali, czekając na prawdziwie
ciepłe dni, by eksplodować radością życia. A mnie rozpierał entuzjazm i
poczucie szczęścia. Bo w tej ciszy, w tym spokoju i harmonii, spotykam mojego
Boga. To kim jestem, to co mam – także tę rowerową pasję – mam od Niego…
Potrzebowałem tego czasu, więc niespecjalnie spieszyłem się. W końcu jednak
wyjechałem z puszczy, przejechałem przez Niepołomice i równie oczywistą drogą –
tym razem przez Grabie, Brzegi i Kokotów – wróciłem do Krakowa.