Sobotnia rozgrzewka
Około południa wybrałem się na krótką przejażdżkę po Krakowie. Była ładna pogoda, aczkolwiek kolejny raz wiał dosyć silny zachodni wiatr.
Bikestats to wspaniały serwis, który w pewnym sensie zainspirował mnie do stworzenia własnego bloga rowerowego.
Przez długi czas udawało mi się integrować obie strony internetowe. Opisy aktywności prezentowane były z poziomu
bloga Bikestats, a pozostałe wpisy, statystyka oraz opisy rowerów znajdowały się w serwisie xanadu.com.pl.
Takie rozwiązanie miało jednak pewne wady. Chcąc prezentować podsumowania moich aktywności, musiałem się uciekać
do tworzenia skryptów pobierających dane z mojego serwera i wstawiających odpowiedni kod na stronie bloga Bikestats.
Odpowiednie skrypty zapewniały także obsługę zdjęć dołączanych do postów. Funkcja wyszukiwania działała wyłącznie
w obrębie pojedynczego serwisu. Takich problemów mógłbym pewnie przytoczyć jeszcze więcej, ale te były najbardziej
uciążliwe. A nawet, gdyby ich nie było, to zdecydowanie łatwiej jest utrzymywać jeden serwis niż dwa.
Postanowiłem zatem przenieść opisy wszystkich aktywności rowerowych na mój prywatny blog. Aby jednak były dostępne
także z poziomu serwisu Bikestats, utworzyłem własny szablon strony, w którym dokonuję przekierowania do mojego bloga.
Przekierowanie powinno zadziałać automatycznie. Jeśli tak się nie stało, to po prostu kliknij w link:
Bikes in White Satin++
Copyright © 2010-2019, Piotr W. • Inspiracja: Monika M.
Sobota, 13 października 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Około południa wybrałem się na krótką przejażdżkę po Krakowie. Była ładna pogoda, aczkolwiek kolejny raz wiał dosyć silny zachodni wiatr.
Wtorek, 9 października 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Czasem tak mi się zdarza, że pomimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie skreślić choćby kilkudziesięciu słów, które opisywałyby przejażdżkę. Niemoc taka dopadła mnie właśnie dzisiaj, więc nie będę próbował na siłę zmienić tego stanu rzeczy. Wspomnę tylko, że na dzisiejszą przejażdżkę wybrałem się tuż przed zmierzchem, a jeździłem głównie po mieście.
Piątek, 5 października 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
W niedzielę nie miałem czasu, w poniedziałek zachorowała Monika, we wtorek coś mi wypadło, w środę rozleciała się bateria w kuchni i musiałem bawić się w hydraulika, w czwartek dopadło mnie przeziębienie, a w piątek… Nie, nie. W piątek już nie wytrzymałem i pomimo lekkiego bólu gardła, wybrałem się na przejażdżkę.
Najpierw dojechałem do ulicy Bieżanowskiej, a potem przez teren PKP Cargo przejechałem w stronę Rybitw. Stamtąd długą, prostą ścieżką rowerową dotarłem aż na Podgórze. Pojechałem w stronę Tyńca. Przed Stopniem Wodnym Kościuszko zrobiłem sobie króciutki postój, a potem przejechałem na drugi brzeg Wisły. Skierowałem się w stronę Przegorzał, ale na wysokości zamku musiałem zawrócić, bo ścieżka została zamknięta. Prawdopodobnie zostanie w tym miejscu położony kolejny odcinek asfaltu. Ulicami Jodłową, Starowolską i 28 Lipca 1943, dojechałem do Królowej Jadwigi i skręciłem w stronę centrum miasta. Przejechałem obok Błoń, przez Park Jordana, a potem Kijowską do Wrocławskiej. Pokręciłem się trochę w okolicach Starego Miasta, przejechałem tunelem pod Dworcem Głównym i dojechałem do Ronda Mogilskiego. Jadąc Kopernika, Westerplatte, Św. Gertrudy i Bernardyńską, dotarłem do Wisły. Kładką Bernatka przejechałem na Podgórze i skierowałem się w stronę Ronda Matecznego, a potem w okolice Bazyliki Bożego Miłosierdzia. Stamtąd pojechałem w stronę Bonarki, a potem najkrótszą drogą do domu, czyli przez Kamieńskiego i Wielicką.
Sobota, 29 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Gdy piszę te słowa, za oknami pada solidny deszcz. Mnie jednak udało się zaliczyć kolejną przejażdżkę w zupełnie innych warunkach. Popołudnie było ciepłe i słoneczne i nie mogłem nie skorzystać z tak sprzyjających warunków, tym bardziej, że minęło kilka dni od ostatniej wycieczki.
Początkowo jeździłem po mieście, ale potem poniosło mnie w okolice Balic i Kryspinowa. Nie będę opisywał trasy, bo nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jadąc, jak zwykle tysiące myśli przelatywały przez moją głowę. Myślałem między innymi o tym, że chociaż opadają kolejne kartki kalendarza, coraz szybciej przybywa siwych włosów, a pisząc te słowa mam na nosie pierwsze w życiu okulary, to nic nie wskazuje na to, aby rowerowa pasja miała pokryć się kurzem czasu. Wręcz przeciwnie. Cały czas mam nowe pomysły i jeśli Bóg pozwoli, to chciałbym je zrealizować. Muszę przyznać, że duża w tym zasługa mojej Moniki, która nie tylko nie ma nic przeciwko temu, że regularnie znikam z pola widzenia na kilka lub nawet więcej godzin, ale wręcz cieszy się, że mam zdrową odskocznię od codzienności.
Rower jest jedną z moich pasji. Inną jest muzyka. I dlatego właśnie myślałem także o zmarłym cztery dni temu Andym Williamsie, autorze niezapomnianych przebojów „Love Story”, „Moon River”, czy chociażby „Music to Watch Girls By”. A jeśli już jestem w klimatach muzycznych, to już za tydzień ukaże się pierwszy od wielu lat solowy album mojego ulubionego wykonawcy, czyli Jeffa Lynne’a – lidera popularnego onegdaj zespołu The Electric Light Orchestra. Nie będę jednak rozwijał tego tematu, bo to blog rowerowy, a już ktoś kiedyś zarzucił mi, że piszę nie na temat ;).
Tak więc, po niecałych trzech godzinach wróciłem do domu, a niedługo potem zaczął padać wspomniany na początku deszcz. I pada nadal…
Moon river, wider than a mile
I’m crossing you in style some day
Oh, dream maker, you heart breaker
Wherever you’re goin’, I’m goin’ your way
Wtorek, 25 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Korzystając z pogodnego i ciepłego popołudnia, wybrałem się na przejażdżkę. Staram się jeździć mniej więcej co drugi dzień, bo przecież mam teraz więcej obowiązków w domu i nie chcę „przegiąć”, co kiedyś już mi się przytrafiło. Nie miałem jakiegoś specjalnego pomysłu na trasę. Chciałem po prostu trochę pojeździć i odprężyć się po pracy.
Najpierw pojechałem ulicą Bieżanowską, a potem skierowałem się na tereny PKP Cargo i pojechałem na wschód. Dojechałem do Osiedla Złocień i nadal utrzymywałem kierunek wschodni. Jadąc świeżo położoną nawierzchnią, minąłem Kokotów, a w Węgrzcach Wielkich skręciłem w stronę miejscowości Grabie. Bardzo często pokonywałem już tę trasę. Dojechałem do Brzegów i po kilku kilometrach znowu byłem w Krakowie. Bocznymi ulicami pojechałem w stronę ulicy Lipskiej, przejechałem przez Myśliwską i skrótem dostałem się na Nowohucką. Przejechałem przez Most Nowohucki i skręciłem w stronę elektrociepłowni. Po kilku kilometrach dotarłem do Ronda Niepokalanej Marii Panny, co oznaczało, że byłem już w Mogile. Przejechałem przez Nową Hutę, testując przy okazji nową ścieżkę rowerową wzdłuż Alei Andersa, od Ronda Kocmyrzowskiego do Ronda Maczka. Na kolejnym skrzyżowaniu skręciłem w ulicę Stella-Sawickiego, dojechałem do Alei Jana Pawła II i pojechałem do Ronda Mogilskiego. Po drodze musiałem trochę podzwonić, bo jakaś wycieczka szkolna wraz z opiekunami szła środkiem drogi dla rowerów. Nie ma, jak właściwa edukacja… Potem było już rutynowo, czyli przejazd przez Rondo Grzegórzeckie i Most Kotlarski. Dotarłem do Placu Bohaterów Getta, skręciłem w Limanowskiego i pojechałem prosto, powiedzmy, że prawie prosto, do domu.
Widok z Mostu Kotlarskiego
Widok z Mostu Kotlarskiego
Niedziela, 23 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Pierwszy dzień jesieni był słoneczny, co wcale nie oznaczało, że było ciepło. Kilkanaście stopni było wszystkim, na co mogłem liczyć, a na dodatek wiał silny zachodni wiatr, który powodował, że odczuwalna temperatura była sporo niższa. Nie byłem zadowolony z tego powodu, bo spora część dzisiejszej trasy, którą naprędce zaprojektowałem sobie w MapSource, miała wieść na zachód.
Zaopatrzywszy organizm w stosowną dawkę węglowodanów, wyjechałem z domu w porze obiadowej. Najpierw czekał mnie dojazd do ulicy Mirowskiej i podjazd ulicą Orlą do ulicy Księcia Józefa. Tam „oficjalnie” rozpoczynała się moja trasa.
Na początku pojechałem do Kryspinowa. Z powodu silnego wiatru wcale nie czułem, że większą część tego etapu stanowił zjazd. Z Kryspinowa pojechałem do Liszek, w których skręciłem na północ, by po dwóch kilometrach zameldować się w Cholerzynie. Tam skręciłem na zachód i znowu miałem wiatr prostu w twarz. Walczyłem z nim przez trzy kilometry, bo tyle dzieliło mnie od Mnikowa. W Mnikowie skręciłem na północ i po chwili rozpocząłem pierwszy poważniejszy podjazd na dzisiejszej trasie. Przez dwa i pół kilometra jechałem w górę. Podjazd zakończył się nieopodal wiaduktu na autostradzie Kraków – Katowice. Jeszcze jakieś dwieście, trzysta metrów, nawrót w prawo i… nareszcie wiatr w plecy. No i solidny zjazd, na którym nie mogłem za bardzo poszaleć, bo boczna droga biegnąca wśród zabudowań wsi Chrosna jest wyjątkowo wąska. Wkrótce dojechałem do Morawicy, a zaraz potem do Aleksandrowic, gdzie ponownie skręciłem na północ. Jechałem w stronę Kleszczowa wśród pięknych lasów, których widok łagodził trudy podjazdu, osiągającego miejscami 15-to procentowe nachylenie. Pokonywałem kolejne dziesiątki metrów w poziomie i kolejne metry przewyższeń, by tuż za Kleszczowem osiągnąć najwyższy punkt trasy i wjechać do lasu. Niedługo potem kolejny raz zmieniłem kierunek i pojechałem na wschód. W lesie nie czułem powiewów wiatru, więc nic mi nie przeszkadzało, ani nie pomagało. Droga wiodła delikatnie w dół, więc jechałem raczej szybko, tym bardziej, że nie spotykałem na szlaku zbyt wielu turystów. Las skończył się przed Zabierzowem, a ja pojechałem dalej, by przez Brzezie i Modlniczkę dotrzeć do Modlnicy. Tam przejechałem na drugą stronę trasy olkuskiej i po chwili byłem już na przedmieściach Krakowa, na ulicy Władysława Łokietka.
Czekał mnie jeszcze przejazd przez całe miasto, ale robiłem to już tak wiele razy, że podaruję sobie opis tej części trasy. W każdym razie, mniej więcej po godzinie jazdy przez Kraków, dotarłem nareszcie do domu, gdzie profilaktycznie wypiłem sobie gorącą herbatę z sokiem malinowym.
Droga przez las w okolicach Kleszczowa
Czwartek, 20 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Gwałtowne ochłodzenie przypomniało, że lato dobiegło końca. Na szczęście przestało padać, a popołudniu rozpogodziło się i spoza chmur wyjrzało słońce. Tuż po siedemnastej wybrałem się na małą przejażdżkę po Krakowie. Wczoraj założyłem nowy wentyl, a więc mogłem pojechać na moim podstawowym rowerze.
Najpierw przez Rybitwy dojechałem do Mostu Kotlarskiego. Na Rondzie Grzegórzeckim skręciłem w stronę Nowej Huty. Przejechałem przez Park Lotników Polskich i skierowałem się w stronę ulicy Okulickiego. Tuż obok akademików Politechniki Krakowskiej wjechałem na wąską ścieżkę, która zaprowadziła mnie do pozostałości lotniska. Dotarłem w okolice Muzeum Lotnictwa i pojechałem do Ronda Mogilskiego, a potem w okolice Cmentarza Rakowickiego. Przejechałem Prandoty, Kamienną, Wrocławską, Mazowiecką, by w końcu pojawić się na Piastowskiej, którą dojechałem do Królowej Jadwigi. Mały przeskok na Salwator i do Mostu Zwierzynieckiego, który zaprowadził mnie na drugi brzeg Wisły. Jadąc w kierunku Podgórza zauważyłem z radością, że nareszcie uporano się z koszmarną barką, która do niedawna szpeciła podwawelski krajobraz, będąc zacumowaną tuż pod murami zamku. Barka powędrowała na drugi brzeg rzeki. Nawiasem mówiąc, uważam, że najlepiej byłoby ją… zatopić, niestety Wisła jest za płytka ;). Gdy byłem już na Rynku Podgórskiem, wpadłem na pomysł, aby nieco mocniej przewentylować sobie płuca i zaliczyć brukowany podjazd ulicą Parkową. Potem miałem jeszcze jeden podjazd w Bonarce, przemknąłem obok pomnika i wróciłem do domu.
Zapada pogodny, ale chłodny wieczór
Poniedziałek, 17 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Po sobotniej pechowej wyprawie mój podstawowy rower powędrował na stojak serwisowy w oczekiwaniu na nowy wentyl. Nie chciałem jednak tracić okazji do przejażdżek, więc wczoraj sprężyłem się i chcąc nie chcąc, dokończyłem przebudowę drugiego roweru, którego używam od późnej jesieni do wczesnej wiosny.
Zanim wybrałem się na przejażdżkę, zastanawiałem się, jak mam się ubrać. Popołudnie było pogodne i ciepłe, ale spodziewałem się, że jeszcze przed zachodem słońca może się ochłodzić. Dlatego włożyłem na siebie ocieplaną bluzę z długim rękawem. Trafiłem w dziesiątkę. Wkrótce po wyjeździe zaczęło się ochładzać, a gdy zaszło słońce, zrobiło się wręcz zimno.
Nie miałem specjalnego pomysłu na dzisiejszą trasę. Zamierzałem sobie po prostu trochę pojeździć i odstresować po nieco frustrującym dniu w pracy, gdzie nie wszystko co zrobiłem, działało zgodnie z moimi oczekiwaniami. Zamiast więc przynieść niepowodzenia do domu, zostawiłem je pod drzwiami i potem zabrałem ze sobą na przejażdżkę, aby spokojnie zastanowić się, jak jutro rozwiązać problem. Jadąc pomyślałem, że może wybiorę się do pechowego (od soboty) miejsca i spróbuję znaleźć to coś, co urwało mi wentyl, a może i jego samego. Pojechałem więc na polną drogę, która na planie miasta jest ulicą (sic!) o nazwie Krzyżówka. Niestety niczego nie znalazłem. Ulicą Balicką wróciłem więc do centrum miasta, przejechałem przez Stare Miasto, a gdy zapadł zmrok wróciłem do domu.
Sobota, 15 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Po trzech dniach przerwy wybrałem się nareszcie na przejażdżkę. Nie miałem konkretnego planu. Zamierzałem po prostu pojeździć, poczuć nieuchronny koniec lata i nadchodzącą jesień. Było wietrznie, a słońce nader często chowało się za chmurami. Dosyć okrężną drogą pojechałem do Nowej Huty, a potem ulicą Powstańców dotarłem do Alei 29 Listopada z zamiarem skierowania się w stronę Witkowic. Jadąc ulicą Dożynkową dotarłem do miejscowości Marszowiec, by zaraz potem skręcić w stronę Zielonek. Stamtąd nadal jechałem na zachód w stronę ulicy Jasnogórskiej. Tuż za Zielonkami, na jednym z przystanków zauważyłem rowerzystę wsiadającego do autobusu. Miał przebitą tylną oponę. Pomyślałem sobie wtedy, że podobna przygoda mnie raczej nie może spotkać, bo przecież korzystam z uszczelniacza i dodatkowo na wszelki wypadek wożę dętkę. Jechałem więc sobie spokojnie, noga „dawała”, a spoza chmur nareszcie wyjrzało słońce.
Przejechałem przez Jasnogórską, a potem dotarłem do Rząski. Zamierzałem dojechać do Balic, a potem spokojnie wrócić do domu. Przed Balicami pomyślałem jednak, że nieco skrócę swoją wycieczkę i zamiast pojechać w stronę lotniska, tuż przed wiaduktem na autostradzie skręciłem w lewo, chcąc przez pola dojechać do ulicy Olszanickiej. Słońce było już coraz bliżej horyzontu, co zwiastowało rychły zmierzch. Jechałem polną drogą i byłem kilkaset metrów od asfaltu, gdy…
Nagle poczułem, że najechałem na coś tylnym kołem. Do mych uszu dotarł niepokojący odgłos gwałtownie ulatniającego się powietrza. Cholera – pomyślałem – zapewne solidnie rozciąłem oponę. Natychmiast się zatrzymałem, aby oszacować straty. Widok tylnego koła nie pozostawiał złudzeń – faktycznie złapałem kapcia. Jednak nigdzie na obwodzie opony nie znalazłem rozcięcia, czy uszkodzenia, które uzasadniałoby tak gwałtowną utratę ciśnienia. Gdy zadawałem sobie więc pytanie, jak to możliwe, wzrok mój padł na wentyl, albo raczej na miejsce, w którym powinien się znajdować. Został po nim jedynie mały fragment gwintu. Trafiłem więc na coś, co wyłamało cały wentyl.
Cóż miałem robić? Pokonałem pieszo kilkaset metrów i dotarłem do asfaltu. Było jeszcze jasno, więc zamierzałem założyć awaryjną dętkę. Wożę ją ze sobą pomimo tego, że używam opon bezdętkowych. Dzisiaj po raz pierwszy miała się przydać. Ściągnąłem koło, zdjąłem oponę, wylałem resztki uszczelniacza. Założyłem dętkę i oponę. Zacząłem pompować. Używając małej pompki, trzeba się trochę napracować, ale cała operacja szła nader sprawnie. Niestety tylko do czasu. W pewnej chwili zauważyłem, że z okolic wentyla uchodzi powietrze. Pomyślałem, że być może źle założyłem końcówkę pompki. Odłączyłem pompkę i… zamarłem. Końcówka zaworka była odłamana. Cały wentyl był więc do niczego. Założyłem koło do roweru. Wytarłem ręce. Ściągnąłem kask z głowy i powiesiłem go na kierownicy. Zrezygnowany ruszyłem pieszo w kierunku cywilizacji.
Do najbliższego przystanku autobusowego było jakieś półtora, może dwa kilometry, ale jak na złość nie miałem żadnej gotówki w portfelu. Najbliższy bankomat był dobre sześć, siedem kilometrów ode mnie. Nie mogłem zadzwonić do domu i poprosić, aby Monika po mnie przyjechała, bo akurat dzisiaj wyjechała na dwa dni do swoich rodziców. A tymczasem zapadł zmierzch. Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. Sięgając po telefon, aby zadzwonić po taksówkę, pomyślałem, że teraz brakuje jeszcze tego, aby był rozładowany lub aby nie było zasięgu. Telefon był sprawny, a zasięg silny, ale nie musiałem dzwonić, bo z bocznej ulicy akurat wyjechała taksówka. Miła pani za kierownicą powiedziała mi, że niestety nie może zabrać roweru, ale skontaktuje się z centralą. Chwilę trwało poszukiwanie kierowcy z odpowiednim samochodem, ale w końcu udało się. Po dziesięciu minutach od wezwania pakowałem już mój rower do pojemnego bagażnika opla omegi.
Niewątpliwie przeżyłem dzisiaj pouczającą przygodę. Samo urwanie zaworu czy awaria dętki, która była przeznaczona właśnie na sytuację awaryjną, to po prostu pech, który mógł się przytrafić. Ale brak zabezpieczenia „finansowego” okazał się poważnym błędem. Plastikowy pieniądz nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem. Gdybym miał w portfelu choćby dziesięć złotych, nie musiałbym płacić kilkukrotnie więcej za przejazd. Do kosztów muszę doliczyć też wentyl UST Shimano, który do tanich nie należy i… czerwoną nakrętkę KCNC.
A coś mi cholera mówiło, żeby nie jechać tą drogą. Prorok jaki, czy co?
Pamiątka z wycieczki ;)
Wtorek, 11 września 2012 • Kategoria Kraków i okolice • Komentarze: 0
Dzisiejsza przejażdżka była dosyć rutynowa. Wyruszyłem na nią tuż po siedemnastej. Pojechałem w kierunku Niepołomic, ale nie dojechałem do centrum miasta, lecz od razu skierowałem się na most na Wiśle. Potem pojechałem standardową trasą do Ruszczy, a następnie do Nowej Huty. Przejechałem przez osiedle Dywizjonu 303, dojechałem do Alei Jana Pawła II i pojechałem w stronę Ronda Mogilskiego. Stamtąd dotarłem do Ronda Grzegórzeckiego, przejechałem przez Most Kotlarski, a niedługo potem pojawiłem się na remontowanym odcinku ulicy Limanowskiego. Stamtąd nieco okrężną trasą przez Wielicką i Bieżanowską dotarłem do domu.
Mimo, że miałem niezłą średnią, to nie mogą powiedzieć, że jechało mi się dobrze. Odczuwałem jeszcze trudy niedzielnej wyprawy , a poza tym naprędce zjedzony obiad nie dał mi „kopa” i miałem wrażenie, że brakuje mi energii. Znaczenie miała także stosunkowo wysoka temperatura. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i zrobiło się chłodniej, jechało mi się zdecydowanie lepiej.