Wieczorem
Wróciłem z pracy z mocnym postanowieniem, że dzisiaj po prostu posiedzę w domu, położę się wygodnie przed szklanym ekranem i nadrobię wszystkie telewizyjne zaległości, które od dłuższego czasu piętrzą się na nagrywarce. Zanim jednak wziąłem pilota do ręki, spojrzałem przez okno na zaśnieżoną okolicę i pomyślałem, że Discovery, National Geographic i BBC Knowledge mogą poczekać. W ekspresowym tempie przebrałem się i odprowadzony wymownym wzrokiem sąsiadów, wybrałem się na kolejną zimową przejażdżkę.
Najlepsze warunki do jazdy panują na ulicach. Są posypane solą, więc próżno na nich szukać śniegu. Kierowcy jednak nie są przyzwyczajeni do widoku rowerzysty w zimie, więc tam, gdzie to było możliwe, uciekałem na ścieżkę rowerową. Tam już jechało się nieco trudniej. Ścieżki rowerowe w zimie są traktowane po macoszemu i mają najniższy priorytet odśnieżania. Włodarze miasta zakładają bowiem, poniekąd zresztą słusznie, że większość rowerzystów zapadła w sen zimowy, a pozostali zapaleńcy są na tyle doświadczeni, że poradzą sobie w każdych warunkach. Ścieżki rowerowe pokrywa więc słuszna warstwa przymarzniętego śniegu i pół biedy, jeśli jego powierzchnia jest gładka. Gorzej, gdy utworzone wczoraj koleiny tudzież inne ślady, utrwalił mroźny oddech zimy. W miejscach tych jazda była bardziej figurowa niż klasyczna i kilka razy niewiele brakowało, abym przypomniał sobie zimowe prawdy, o których miałem już okazję kiedyś napisać.
Poruszałem się zatem niespiesznie po Krakowie. Jechałem wzdłuż Wisły, potem wokół Błoń, pojawiłem się na Starym Mieście, pozdrowiłem Wawelskiego Smoka, przemknąłem przez Podgórze. Dystans taki sobie, ale to przecież zimowe popołudnie. Być może w weekend uda się zaliczyć ciekawszą i dłuższą trasę.