Zima w Krakowie
No i stało się. Mamy zimę. W nocy w Krakowie spadł śnieg, a w ciągu dnia kilkukrotnie pojawiły się kolejne opady. Zastanawiałem się nawet, czy to dobry pomysł, aby dzisiaj wybrać się na przejażdżkę i prawdę mówiąc byłem już bliski rezygnacji. Cykloza jednak rządzi się swoimi prawami i wczesnym popołudniem zauważyłem, że jestem „na głodzie”. Cóż miałem robić? Przebrałem się i nie zważając na pogodę, wyruszyłem na przejażdżkę.
Krajobraz pierwszego dnia prawdziwej zimy był standardowy. Główne ulice były czarne, na bocznych leżał śnieg. Chodniki były odśnieżone, lecz na ścieżkach rowerowych leżał czysty, dziewiczy, nienaruszony ni kołem, ni stopą, śnieg. Ze względów bezpieczeństwa starałem się unikać dróg, bo kierowcy nie są przyzwyczajeni do widoku rowerzysty w styczniu. Świadomie więc wybierałem ścieżki rowerowe i wkładając nieco więcej wysiłku, brnąłem przez kilkucentymetrową warstwę śnieżnego puchu. Dopóki temperatura była dodatnia, jechało się całkiem sprawnie, lecz gdy spadła poniżej zera, śnieg stwardniał, a woda zamarzła. Spod kół dobiegało „chrupanie” i piesi już z dużej odległości mogli usłyszeć, że zbliża się „szalony” rowerzysta. Dzisiaj spotkałem ledwie trzech innych pasjonatów roweru.
Jechałem wolniej niż zwykle, ale nie chciałem ryzykować. W niektórych miejscach było naprawdę ślisko. Cały napęd został zaklejony śniegiem i w pewnym momencie okazało się, że mam dostępne tylko dwie tarcze z przodu i sześć koronek z tyłu. Gruba warstwa zamrożonej śnieżnej brei zablokowała przerzutki! Ale to nic. Lubię wyzwania i chociaż już w ubiegłym roku jeździłem po śniegu, to dzisiaj musiałem walczyć nie tylko z nim, ale także z silnym przeciwnym wiatrem. Kraków też wygląda inaczej w zimowej oprawie i warto było to zobaczyć, a nie siedzieć w domu i ćwiczyć mięśnie dłoni klikając w pilota.
Tuż przed zachodem
Tuż po zachodzie