Motylem jestem
Planowałem na tren weekend jakąś dłuższą trasę poza Krakowem, ale jakoś nic nie wyszło z planów. Przedpołudnie wykorzystałem na kontynuację tradycyjnego zimowego przeglądu podstawowego roweru. Robię to dokładnie, czyli rozkręcam rower do „ostatniej śrubki”, a potem ponownie go składam, więc cały proces jest raczej długi i potrzebuję jeszcze sporo czasu, aby go zakończyć. Potem musiałem jeszcze przygotować obiad, więc do jazdy pozostało popołudnie.
Wyruszyłem tuż po czternastej, a więc do zachodu słońca miałem ponad dwie godziny. Temperatura była dodatnia, wokoło topniał śnieg. Z zadowoleniem stwierdziłem, że niektóre ścieżki rowerowe zostały odśnieżone i były suche. Niestety na pozostałych leżał śnieg, po którym jechało się bardzo ciężko. No cóż, Kraków nie do końca jest miastem przyjaznym dla rowerzystów. Owszem, przez ostatnie lata przybyło sporo ścieżek rowerowych, ale odnoszę wrażenie, że zostały wybudowane „przy okazji”, a nie są skutkiem świadomej i przemyślanej polityki. Kiedyś napiszę więcej na ten temat, bo lubię zwracać uwagę na absurdy codzienności. Póki co, życzyłbym sobie i innym rowerzystom, aby ktoś w Magistracie raczył zauważyć, że nas – zimowych rowerzystów – jest w Grodzie Kraka całkiem sporo.
Przejażdżka była nieco dłuższa niż wcześniejsze zimowe wyjazdy. Najpierw pojechałem wzdłuż ulicy Wielickiej do Podgórza, przejechałem przez Zabłocie, a potem przez Most Kotlarski, Rondo Grzegórzeckie, Rondo Mogilskie, ulice Lubomirskiego, Rakowicką, Prandoty. Potem przedostałem się na Kamienną (to tam, gdzie onegdaj straciłem licznik rowerowy). Ulicami Wrocławską i Radzikowskiego dojechałem do Ronda Ofiar Katynia i skręciłem w stronę Rząski. Przejechałem przez Rząską i zjechałem do ulicy Balickiej. Tam skręciłem w stronę centrum miasta, dotarłem do Błoń, okrążyłem je, przejechałem na Salwator i jadąc wzdłuż Wisły, dojechałem do Dąbia. Tam wpadłem na pomysł, aby pojechać do Nowej Huty. Jak pomyślałem, tak uczyniłem i po pewnym czasie byłem już na Rondzie Czyżyńskim. Skręciłem w Aleję Jana Pawła II i dojechałem do Mogiły. Potem już tylko Most Wandy, Rybitwy, Bieżanów i byłem w domu.
Sobotni wieczór, cisza, spokój, odprężenie. Szkoda, że w ten błogi nastrój wdarła się smutna informacja. Dzisiaj zmarła Irena Jarocka. Młodemu pokoleniu jej nazwisko zapewne niewiele powie, ale przecież nie sposób pominąć jej wkładu w historię polskiej muzyki rozrywkowej. Poza tym była piękną kobietą, w której jako młody chłopak kochał się piszący te słowa…