Tour de Pologne – Suplement
Wczoraj zakończył się 70 Tour de Pologne. Ostatni, siódmy etap, czyli jazda indywidualna na czas została rozegrana na trasie pomiędzy Wieliczką a Krakowem. Grzechem byłoby nie zobaczyć kolarzy z bliska, więc już tydzień temu przejechałem trasę tego etapu, aby wytypować kilka miejsc, skąd będę miał najlepszy widok. Interesowały mnie tylko podjazdy, bo na płaskich fragmentach trasy kolarze osiągają taką prędkość, że mój wysłużony aparat fotograficzny mógłby nie podołać ambitnemu zadaniu uwiecznienia zawodników. W grę wchodziło kilka miejsc: Siercza, Koźmice Wielkie, Gorzków, Tomaszkowice. W Sierczy spodziewałem się sporej liczby kibiców. Podobnie w Tomaszkowicach. W Gorzkowie nie było zbyt stromo i mogłem liczyć jedynie na to, że kolarze będą zwalniać przed zakrętem. Wybrałem więc Koźmice Wielkie, bo tam podjazd był stosunkowo długi i zauważyłem przynajmniej kilka dogodnych miejsc, gdzie mogłem się „zaczaić”.
W sobotnie popołudnie wybraliśmy się więc prawie całą rodziną, aby dopingować zawodników w ich zmaganiach. Była piękna, słoneczna pogoda. Jadąc samochodem nie mogłem pojechać główną drogą, po której mieli jechać kolarze. Wybrałem więc boczne, wąskie drogi, z których część była mi znana z racji rowerowych eskapad. Wydawało mi się, że znam już wszystkie podkrakowskie szlaki, a przynajmniej większość z nich. Jednak jadąc wczoraj do Koźmic Wielkich okazało się, że byłem w błędzie. Wąskie dukty wijące się wśród malowniczych wzgórz, wzbijające się stromo ku niebu były tak urzekające, że już wtedy wiedziałem, iż w niedzielne popołudnie nie wysiedzę spokojnie w domu i będę musiał pojawić się w tych miejscach na rowerze.
Zanim jednak opiszę pokrótce dzisiejszy wyjazd, podzielę się kilkoma uwagami z wczorajszego etapu TdP. Podobało mi się, że wielu mieszkańców, nieraz całymi rodzinami wyszło na drogę, aby dopingować kolarzy. Niektórzy rozłożyli przed domem ogrodowe krzesła i stoliki, wprowadzając swojską atmosferę pikniku. Każdy przejeżdżający kolarz mógł liczyć na okrzyki i oklaski, ale oczywiście największy aplauz zbierali „nasi”. Apogeum nastąpiło w momencie przejazdu Rafała Majki, który poobijany po piątkowym upadku, z zabandażowaną lewą nogą, dzielnie walczył na trasie. To dziwne, ale jednocześnie piękne, gdy przez chwilę wszyscy mogą poczuć się prawdziwą wspólnotą, połączoną jednym i tym samym pragnieniem. Dwie godziny wzajemnej uprzejmości, dzielenia się informacjami, kto teraz będzie jechał, a kto przemknął minutę temu, a kiedy będzie jechał następny Polak… Jakby inny świat, bez tej naszej, codziennej, bezinteresownej nieżyczliwości. I to tyle na temat Tour de Pologne.
Rafał Majka. Był dziesiąty. W całym wyścigu zajął najbardziej pechowe miejsce, czyli czwarte. Do trzeciego zabrakło 10, do drugiego 13, a do pierwszego 26 sekund. Kiedyś i tak będzie najlepszy!
Pieter Weening. Jeszcze nie wie, że za około czterdzieści minut wjedzie na Rynek Główny jako zwycięzca 70 edycji Tour de Pologne. Jazdę indywidualną na czas skończył na szóstym miejscu.
Sir Bradley Wiggins. Zdeklasuje rywali i nie pozostawi wątpliwości, kto jest najlepszy w jeździe na czas.
A dzisiejsza trasa, a w zasadzie jedna z jej części była powieleniem wczorajszego dojazdu samochodem do Koźmic Wielkich. Jadąc autem nie mierzyłem nachylenia podjazdów, ale wiedziałem, że nie będzie to spacerek. Zacząłem tradycyjnie. Ulicą Hallera dojechałem do Kosocic, a Droga Rokadowa zaprowadziła mnie do ulicy Kuryłowicza. Jechałem nią na wschód, a potem skręciłem na południe w ulicę Drużbackiej. Najpierw był lekki zjazd, a potem równie łagodny podjazd. Skręciłem ponownie na wschód, przejechałem kilkaset metrów pod górę, a potem skręciłem na południe w stronę Podstolic. Tutaj najpierw czekał mnie bardzo szybki zjazd, za którym niemal natychmiast rozpoczął się dosyć twardy podjazd. Tylko w jednym miejscu nachylenie spadło do 4%, a poza tym wynosiło od 6 do 12%. Podstolice pozwoliły na złapanie trochę oddechu i bardzo dobrze, bo najgorsze było dopiero przede mną. Najpierw niewielki „hopek”, bo tylko 25 metrów przewyższenia, ale za to aż 15-to procentowe nachylenie na samym początku. Potem delikatny zjazd i kolejny kilometr twardego podjazdu. Dojeżdżając do Panciawy miałem więc już trochę w nogach, ale tutaj rozpoczęła się już łatwiejsza część trasy. Przejechałem przez Zalesie i pojechałem w stronę Świątnik Górnych. Ostatnio bardzo często pojawiam się w tym miejscu. Równie często jadę potem do Mogilan. Tyk było i dzisiaj. Z Mogilan pojechałem do Radziszowa. Za Bukowem, na krótkim odcinku drogi „straciłem” ponad sto metrów wysokości. Korzystając z nowego, pozbawionego dziur asfaltu pozwoliłem sobie na odrobinę szaleństwa i pobiłem prywatny rekord prędkości. Prawdę mówiąc, gdy wreszcie musiałem dosyć gwałtownie zahamować, poczułem „delikatny” swąd z hamulców ;). Potem było już łatwo. Dojechałem do Skawiny, skierowałem się do Tyńca i wróciłem do Krakowa.