Pożegnanie lipca
Postrzeganie czasu, a raczej jego upływu jest ściśle powiązane z wiekiem. Niestety. Gdy byłem małym chłopakiem, czas zdawał się stać w miejscu – szczególnie w roku szkolnym ;). Ale i wakacje były jakby dłuższe. Terminy „za tydzień” czy „za miesiąc” oznaczały coś bardzo odległego, a określenie „za rok” brzmiało równie abstrakcyjnie jak „wieczność”. Zegar odmierzał jednak nieustannie chwilę za chwilą, a każda z nich była niedostrzegalnie krótsza od poprzedniej…
Skąd ta odrobina filozofii na „dzień dobry”? A stąd, że właśnie mija połowa wakacji, które dopiero co się rozpoczęły. Mamy więc idealny moment, aby zdecydować, czy szklanka jest do połowy pełna, czy pusta? Tu i ówdzie słyszę narzekania, że upały, że susza, że nie ma czym oddychać. Już wkrótce Ci sami ludzie będą narzekać, że chłodno, że leje, że krótki dzień. A więc spieszmy się kochać lato, bo tak szybko odchodzi. Wsiadajmy na rowery i pędźmy przed siebie w poszukiwaniu straconego czasu.
Ja dzisiaj wskoczyłem i popędziłem, ale w odróżnieniu od poprzednich eskapad nie wybrałem pagórkowatej trasy. Pojechałem w stronę Zakrzowa. Tam skręciłem do Podłęża i pojechałem na północ. Dojechałem w okolice Niepołomic i zawróciłem w stronę Krakowa. W Krakowie dotarłem na Dąbie i mało oryginalnie wybrałem ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły. Przejechałem po niej aż do Salwatora, a potem po wałach dojechałem do Stopnia Wodnego Kościuszko. Tam, mówiąc językiem wojskowym, sforsowałem Wisłę i skierowałem się z powrotem w stronę miasta, ale tym razem nie po ścieżce rowerowej lecz ulicą Tyniecką. Z niej skręciłem w Winnicką i pojawiłem się w końcu na Babińskiego. Tam poczułem, że noga podaje, więc zamiast wybrać najłatwiejszy wariant powrotu do domu, przejechałem przez Swoszowice, a później do góry ulicą Sawiczewskich. Stamtąd miałem już szybki i odprężający zjazd przez Kosocice do domu.
I tak zakończył się dzień ten i zarazem miesiąc. Kolejne ziarenko piasku opadło w klepsydrze…