Bez powietrza
Upalne popołudnie. 33°C w cieniu. Powrót z pracy do domu w klimatyzowanym wnętrzu automobilu usypia moją czujność. Jeździłem już przy wyższych temperaturach, więc nic nie budzi mojego niepokoju. Na obiad zafundowałem sobie pokaźną dawkę węglowodanów, bidony wypełniłem życiodajnym płynem pod sam korek, a do plecaka powędrował żelazny zapas wody na „czarną godzinę”. Byłem więc gotowy do jazdy.
Jednak już po przejechaniu kilkudziesięciu metrów wiedziałem, że nie będzie łatwo. Jechało mi się ciężko, a głębokie oddechy nie dostarczały spodziewanej ilości tlenu. Cała energia gdzieś się zapodziała i każdy przejechany kilometr stawał się sukcesem. Początkowo jeszcze się łudziłem, że to kwestia zachodniego wiatru, który wiał mi prosto w twarz. Ale w końcu przyszedł moment, gdy zawróciłem i wcale nie było wiele lepiej. Nadzieję niosły burzowe chmury, które pojawiły się na północy. W oddali widziałem błyskawice. Ucieszyłem się więc, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Była szansa, że deszcz odświeży atmosferę i schłodzi rozgrzane ciało. Niestety. Ciemne, posępne chmury tylko postraszyły swym wyglądem. Planowałem przejechanie przynajmniej sześćdziesięciu kilometrów, ale już wiedziałem, że to zupełnie nierealne. Nie da się jechać bez powietrza. Przejażdżka powinna być radością, a nie katorgą. Wróciłem więc do domu po przejechaniu ledwie dwóch trzecich planowanego dystansu.