Orientalnie
Od czasu do czasu wraca do mnie jakaś muzyka, której dawno nie słuchałem. Kolokwialnie mówiąc, mam wtedy „fazę” na coś. Ostatnio bardzo często słucham Jean Michel Jarre’a z lat ’70 i ’80, a najchętniej wracam do koncertowego albumu „Concerts in China”. Poniekąd właśnie z tego powodu pozwoliłem sobie na taki, a nie inny tytuł tego wpisu, ale nie tylko, o czym za chwilę.
Wyruszając na dzisiejszą przejażdżkę, miałem więc w głowie elektroniczne dźwięki francuskiego kompozytora grane pod niebem orientu. A że koncerty owe mocno dynamiczne były, to i dzisiejsze pedałowanie raczej nie przypominało rekreacyjnej przejażdżki. Tradycyjnie zacząłem od przejazdu przez Rybitwy i Zabłocie. Potem przez ronda Grzegórzeckie i Mogilskie dojechałem do ulicy Rakowickiej. Stamtąd dotarłem do Wrocławskiej i skręciłem w Łokietka. Po kilku kilometrach skręciłem w stronę trasy olkuskiej, minąłem ją i skierowałem się do Rząski, a później do Balic. Przejechałem przez Kryspinów i zawróciłem w stronę Krakowa. Ulicą Orlą zjechałem do Mirowskiej i przejechałem na drugi brzeg Wisły. Ruch na ścieżce rowerowej był całkiem spory, ale mimo tego starałem się jechać w miarę szybko. Przy okazji pozdrawiam młodego człowieka, który w pewnym momencie dogonił mnie. Usiadłem mu na kole i jakiś czas jechałem za nim. Potem z kolei on jechał tuż za mną, a później znowu zamieniliśmy się miejscami. W końcu on skręcił przed Mostem Zwierzynieckim, a ja pojechałem dalej w stronę Wawelu. Do domu wróciłem tą samą drogą, czyli przez Zabłocie i Rybitwy.
A teraz wspomniane, drugie nawiązanie do Państwa Środka, które przyszło mi na myśl, gdy widziałem dzisiaj dziesiątki, jeśli nie setki rowerzystów. Pewna kiedyś bardzo bliska mi osoba wiedząc o mojej pasji, nazywa rowerzystów Chińczykami. Bynajmniej nie dlatego, że może się wydawać, iż wszyscy zarażeni cyklozą wyglądają podobnie. Chiny kojarzą się tej osobie z milionami biednych ludzi, których nie stać na inny środek lokomocji niż rower… Chyba powinienem zostawić to bez komentarza…