Kasina Wielka i… Wyspiański
Sobotnie przedpołudnie. Za oknem świeci słońce, ale patrząc na konary drzew kłaniające się światu, wiem, że wiatr nie należy do delikatnych. Dzisiaj chciałem zaliczyć jedną z tras, którą zaprojektowałem sobie jakieś dwa lata temu. Do tej pory zamierzeń tych nie udało mi się zrealizować. Ważne, aby nie było zbyt dużego upału, ale silny wiatr też nie jest wskazany. Waham się więc, czy to dobry moment, tym bardziej, że na stole czekają dwa bilety na wieczorny spektakl w Teatrze Stu. Jest już prawie dziesiąta, a ja potrzebuję mieć komfort psychiczny, że niezależnie od trudów trasy, zdążę jeszcze odświeżyć się, zjeść spóźniony obiad i panować w teatrze nad rozwojem wypadków, zamiast będąc zmęczonym, dyskretnie zerkać na zegarek. Mam trzy warianty trasy. Długi, dłuższy i najdłuższy. Sprawdzam czas, patrzę za okno. Wiem, że nie osiągnę takiej średniej, jak na płaskich trasach. Na wszelki wypadek wybieram więc wariant pośredni i spokojnie przygotowuję się do jazdy. Dwa pełne bidony, mała butelka wody mineralnej, cztery batony energetyczne. Jestem gotowy. Tuż przed wpół do jedenastej wyruszam na trasę.
Najpierw kieruję się w stronę Wieliczki. Rozgrzewam się, więc jadę raczej wolno. Niestety niedane jest mi długo cieszyć się spokojną rozgrzewką. W Wieliczce czeka mnie pierwszy podjazd na dosyć ruchliwej drodze w kierunku Dobczyc. 120 metrów przewyższenia na „dzień dobry” nie wywołuje przesadnej eksplozji endorfin, ale daję radę, a mięśnie powoli przygotowują się na dzisiejszy sprawdzian. Żeby było weselej, wiatr wieje z południowego zachodu, a więc prawie w twarz i nie wygląda to zbyt optymistycznie. Podjazd wreszcie kończy się, a zaraz za nim, zgodnie z logiką podkrakowskich okolic, zaczyna się zjazd. „Oddaję” z wysokości jakieś osiemdziesiąt metrów tylko po to, aby znów zacząć piąć się w górę. Podjeżdżając do Rzeszotar jestem już na tyle rozgrzany, że czynię to bez większego trudu. Za Rzeszotarami czeka na mnie kolejny zjazd, potem delikatny podjazd i wreszcie za Dziekanowicami, bardzo szybki i kręty zjazd do Dobczyc. Szkoda, że na serpentynach nie mogę trochę bardziej pościnać zakrętów – „fun” byłby zdecydowanie większy.
W Dobczycach rezygnuję z przejazdu przez nowy most i na rondzie skręcam na zachód. Silne podmuchy wiatru mocno mnie spowalniają. Półtora kilometrowy, płaski odcinek do kolejnego ronda pokonuję w mało przyzwoitym tempie. Skręcam do centrum. Gdy ostatni raz byłem w tym miejscu, trwał właśnie remont. Odmienił on wizerunek miasta. Chyba powinienem częściej zapuszczać się w te okolice. Przejeżdżając wśród budynków mam wiatr w plecy. Jadę więc zdecydowanie szybciej. W końcu wyjeżdżam na drogę w kierunku Kasiny Wielkiej.
Początkowo jest nieźle. Nachylenie rzadko kiedy dochodzi do 2%. Przeważnie jest 1%, albo nawet mniej. Mimo to nie jedzie mi się najlepiej. Droga cały czas delikatnie pnie się w górę, co oznacza, że nie mogę przestać pedałować. Z każdym przejechanym kilometrem wysokość powoli rośnie. Mijam Poznachowice Dolne i Wiśniową. Dojeżdżam do wioski Wierzbanowa. Tutaj pozwalam sobie na kilkuminutową przerwę. Zjadam batonik, uszczuplam zapasy płynów i w drogę. Rozpoczyna się podjazd. W krótkim czasie muszę wznieść się sto kilkadziesiąt metrów w górę. Idzie mi całkiem nieźle i spokojnie osiągam najwyższy punkt dzisiejszej przejażdżki. Lekki zjazd i jestem w Kasinie Wielkiej.
Spodziewałem się, że wioska wykorzysta potężny potencjał marketingowy, którym jest nasza mistrzyni nart – Justyna Kowalczyk. Choćby jakaś skromna informacja w stylu „Witamy w Kasinie Wielkiej - miejscu, skąd pochodzi czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach narciarskich”. Nic z tych rzeczy. To po prostu spokojna, malownicza wieś położona pośród pięknych gór. Nie mam niestety zbyt wiele czasu, aby podziwiać uroki miejscowości i skręcam w stronę kolejnego etapu mojej włóczęgi, którym jest malutka wioska Węglówka. Początkowo droga jest łatwa. To delikatnie opada, to równie spokojnie pnie się w górę. Potem zaczynają się schody i wkrótce muszę miejscami zmierzyć się z 11% nachyleniem. Znowu przekraczam 500 m n.p.m. Na szczycie pochłaniam kolejny baton i uzupełniam płyny. Teraz rozpoczyna się zjazd. Nawierzchnia nie jest najlepszej jakości, więc nie grozi mi pobicie rekordu prędkości, ale jeśli kiedykolwiek Unia Europejska sfinansuje remont drogi Węglówka – Kobielnik, to kto wie? Póki co, poruszam się pięćdziesiąt kilka kilometrów na godzinę i gwałtownie wydzielają się endorfiny. Lubię to… Co ja gadam? Kocham to!
Zjeżdżam do Kobielnika i skręcam na zachód. Nie ma lekko. Rozpoczyna się kolejny podjazd. Słońce przygrzewa, w nogach mam już „parę” metrów przewyższeń, a droga zdaje się nie mieć końca. Staram się nie używać „młynka”, ale przy 14% nachyleniu daję za wygraną i przerzucam łańcuch na najmniejszą tarczę. Najtrudniejsza część podjazdu ma ponad pół kilometra, gdzie minimalne nachylenie wynosi 10%, a maksymalne 14%. Słońce i zmęczenie robi swoje. Wzrok zaczyna płatać figle i mam wrażenie, że droga pnie się coraz wyżej i wyżej. Staram się więc nie patrzeć daleko przed siebie, ale obserwuję obszar tuż przed rowerem, skupiając się na synchronizacji oddechu i pracy nóg. W końcu dojeżdżam do kolejnego szczytu. Za szczytem oczywiście rozpoczyna się zjazd, który wynagradza wszystkie trudy walki na podjeździe. Dojeżdżam do Lipnika i… popełniam błąd nawigacyjny. Zamiast na północ w stronę wsi Trzemeśnia, skręcam na wschód i po przejechaniu półtora kilometra jestem znów na trasie Dobczyce – Kasina Wielka. Nie mam czasu, aby naprawić swój błąd, więc tą samą drogą wracam do Dobczyc. Teraz jest oczywiście o wiele łatwiej, bo droga delikatnie opada i dodatkowo mam wiatr w plecy.
W Dobczycach skręcam na zachód w stronę Myślenic. Za miastem rozpoczyna się niewielki podjazd, ale po przejechaniu siedemdziesięciu kilometrów, jego pokonanie trochę mnie kosztuje. Niedługo potem skręcam na północ w stronę Gorzkowa. Wioska leży na wysokości ponad 350 metrów, a więc kolejny raz muszę mocniej nacisnąć na pedały. Sprawdzam czas. Jest po czternastej, a więc rosną szanse, że nie zasnę w teatrze. W Gorzkowie skręcam na zachód i jadę do Świątnik Górnych. Byłem tutaj dwa dni wcześniej, a więc trasę mam opanowaną. Kilka niegroźnych podjazdów i równie spokojnych zjazdów. Dam radę.
Dojeżdżam do Świątnik Górnych i skręcam w stronę Krakowa. Długi, odprężający zjazd. Potem kilka podjazdów, ale nie robią już na mnie wielkiego wrażenia. Ostatni podjazd, podobnie jak dwa dni wcześniej, zaliczam na ulicy Sawiczewskich. Jeszcze tylko przejazd przez Kosocice, potem ulicą Kosocicką i jestem w domu.
Odprężająca kąpiel, obiad. Potem czysta koszula, marynarka i jedziemy (samochodem) do Teatru Stu. Oglądając „Wędrowanie wg S. Wyspiańskiego. Część II Wyzwolenie” podziwiam wspaniałą grę aktorów. Niełatwa to sztuka, wysoko stawia poprzeczkę dla widzów. Staram się nie pogubić w meandrach trudnego tekstu, zrozumieć przenośnie i alegorie. Odnoszę wrażenie, że łatwiej było pokonać dzisiejsze podjazdy, niż zmierzyć się z tekstem czołowego przedstawiciela Młodej Polski. Jest jednak coś wspólnego, co łączy te dwa pozornie odległe światy – świat młodopolskiego dramatu i świat mojej rowerowej pasji. I tam i tu jest mowa o tej samej, jedynej, wspaniałej, najpiękniejszej ziemi – Polsce.
„Chcę, żeby w letni dzień,
w upalny letni dzień
przede mną zżęto żytni łan,
dzwoniących sierpów słyszeć szmer
i świerszczów szept, i szum,
i żeby w oczach mych
koszono kąkol w snopie zbóż.
Chcę widzieć, słyszeć w skwarny dzień
czas kośby dobrych ziół i złych
i jak od płowych zżętych pól
ptactwo się podnosi na żer.
(...)
Chcę patrzeć, słyszeć, jaki gwar
zielonych złotych much;
chcę widzieć, słyszeć, tężyć słuch,
jak z kwiatów spada kwietny puch,
jak lęk i groza kosi łan,
wśród ciszy pól i gór,
w słonecznym blasku złotych chmur,
na chleb na przyszły rok.
Chcę patrzeć, patrzeć, tężyć wzrok...
i potrącać mogiłę co krok.
(...)
Chcę pójść w zaciszny, gęsty bór
za skłony sinych gór
i patrzeć po konarach drzew:
od których, z jakich stron
słonecznych żarów wionie wiew,
jak krąży w drzewach żywny sok...
i które padną za rok...
i że niczyich rąk nie zbroczy krew.”
/Stanisław Wyspiański – Wyzwolenie. Akt II/
Okolice wsi Wierzbanowa
W najwyższym punkcie trasy
Za chwilę zjadę do Kasiny Wielkiej
Węglówka
Profil dzisiejszej trasy