Bez słońca
Po całym tygodniu pracy musiałem być „lekko” zmęczony, skoro spałem do dziesiątej. Wstawanie o tej porze ma swoje zdecydowane minusy w postaci ogólnej niechęci do robienia czegokolwiek. Na dodatek za oknem królowały chmury, które skutecznie zakryły cały błękit nieba łącznie ze słońcem. Zapowiadał się ponury, leniwy dzień i wszystko wskazywało na to, że spędzę do w domowych pieleszach.
Jednak tuż przed trzynastą, gdy siły witalne na dobre wróciły, poczułem nieodpartą chęć, by chociaż na chwilę wyskoczyć z domu i nie bacząc na chmury przejechać choćby paręnaście kilometrów. A co z obiadem? Spokojnie, spokojnie. W weekendy jemy obiady dopiero wieczorem, bo nic tak nie rozkłada dnia, jak przygotowanie obiadu na godzinę czternastą. Po kilkunastu minutach byłem więc gotowy ja i mój Focus Raven.
Naczelną zasadą obowiązującą w weekendy jest unikanie popularnych ścieżek rowerowych. Jeździłem więc głównie po podmiejskich drogach. Temperatura była idealna do jazdy, a niewielki wiatr nie był problemem. Czy długi sen to sprawił, czy pogoda, ale faktem jest, że jechało mi się nadzwyczaj efektywnie. Zdawało się wręcz, że Focus sam jedzie, wymagając ode mnie jedynie minimalnego wysiłku. To świetny rower i szkoda, że nie spotyka się go często na naszych drogach. Zapomniałem więc, że miałem ograniczyć się do krótkiej przejażdżki i z wielką radością pokonywałem kolejne kilometry aż do momentu, w którym uznałem, że jednak nadszedł czas, by wrócić do domu.