Skrajem deszczu
W kategorii liczby urodzin i imienin maj jest dla mojej rodziny absolutnie bezkonkurencyjny. Urodziny syna, siostry, siostrzenicy, żony siostrzeńca, teścia, imieniny Moniki i mojego szwagra. Oprócz wielu radosnych i optymistycznych rocznic jest jedna, która niesie ze sobą projekcję wspomnień i przywołuje echa przeszłości. Dokładnie dziesięć lat temu odszedł od nas mój tato. Wielokrotnie pisałem o nim na tym blogu, przedstawiając go jako człowieka, który zaszczepił we mnie pasję poznawania, odkrywania nowych dróg tam, gdzie na pozór wszystko jest już odkryte…
W takim nieco nostalgicznym nastroju rozpocząłem dzisiejszą przejażdżkę. Pokręciłem się trochę w okolicy Wieliczki, a potem przez Czarnochowice dotarłem do Kokotowa. Kontynuowałem jazdę w stronę Niepołomic, ale w Węgrzcach Wielkich skręciłem na północ, a później w miejscowości Grabie zawróciłem w stronę Krakowa. Daleko przed sobą zobaczyłem ciemne niebo. Burzowe chmury przesuwały się na północ i wyglądało, że nie trafię na deszcz. Przejechałem ulicami Botewa, Rybitwy, Surzyckiego, Lipską, Myśliwską, Saską, Stoczniowców i Ofiar Dąbia. Tam skręciłem pod most, aby wzdłuż Wisły dotrzeć na Salwator. Okazało się, że ścieżka rowerowa jest mokra. Niedawno padał deszcz, co było o tyle dziwne, że po drugiej stronie Wisły nie spadła ani jedna kropla. Jechałem więc po wilgotnym asfalcie, a w okolicach mostu Grunwaldzkiego trafiłem nawet na niewielki deszcz. Dojechałem do Salwatora i kontynuowałem przejażdżkę na zachód. Przy Stopniu Wodnym Kościuszko przejechałem na drugi brzeg Wisły i klasyczną trasą wróciłem do centrum miasta, a potem do domu.