Relaksacyjnie z Moniką
Nadszedł wreszcie ten dzień. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wybrałem się na przejażdżkę nie sam. Wybrałem łatwą trasę, aby Monika mogła oswoić się z nowym rowerem, który przygotowywałem dla niej pod koniec minionej zimy. Patrząc na nią, mogłem przypomnieć sobie moją pierwszą wycieczkę, która – jak się potem okazało – stała się początkiem nowej, pięknej, zdrowej pasji. Uczciwie muszę przyznać, że Monika zdecydowanie lepiej poradziła sobie, niż ja za pierwszym razem. Pamiętam, że po ledwie osiemnastu kilometrach ledwo żywy wróciłem do domu i powiedziałem „nigdy więcej”, czego oczywiście nie dotrzymałem. Tymczasem Monika spokojnie jechała i mogłaby przejechać jeszcze o wiele więcej, gdyby nie poczuła dyskomfortu tam, gdzie rowerzysta styka się z siodełkiem. No cóż, do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić, a teraz spokojnie czekam, aż wirus cyklozy dopadnie kolejną „ofiarę”…