Bareizmy
Rano nie obudziło mnie słońce. Niebo nad Krakowem pokryte było grubą warstwą chmur. Wyglądało tak, jakby w każdej chwili miał spaść deszcz, co od czasu pamiętnej przejażdżki pośród deszczowej nawałnicy, nie spowodowało pojawienia się destrukcyjnej myśli, aby pozostać w domu. Wyszedłem z domu dosyć wcześnie, bo tuż po dziewiątej. Było chłodno i wiał dość silny wschodni wiatr, jednak w miarę upływu czasu robiło się coraz cieplej. Niestety ciągle mocno wiało. Poruszałem się głównie w granicach administracyjnych Krakowa, a że trasy były raczej spokojne, miałem czas, aby pomyśleć sobie o tym i owym, a przede wszystkim o absurdach codzienności. Część z tych przemyśleń pozwalam sobie opublikować.
Dwa ciekawe artykuły przeczytałem w ostatnich dniach. Oba dotyczyły oczywiście rowerzystów. Pierwszy poruszał znany problem, jakim są drakońskie kary dla cyklistów, którzy postanowili wsiąść na rower będąc „pod wpływem”. Podobno 4,5 tysiąca takich osób odsiaduje kary pozbawienia wolności. Co z tego wynika? Ano nic innego jak to, że ten, który to wymyślił jest nieukiem, a jego upośledzenie edukacyjne dotyczy pięknej dziedziny wiedzy, zwanej fizyką. Niewykluczone zresztą, że ów mistrz intelektu uczył się był zgodnie z aktualnym programem edukacyjnymi, który skonstruowany według złotej myśli „uchowaj Boże ucznia przed stresem”, znajomość przedmiotów ścisłych ogranicza do umiejętności odczytania ceny towaru na półce internetowego sklepu.
Rowerzysta, prawdopodobnie z racji możliwości poruszania się drogą publiczną czyli taką, po której jechać może kierowca samochodu, został z nim zrównany odpowiedzialnością zgodnie z patologicznie zrozumianą zasadą sprawiedliwości: skoro zamykamy kierowców, puszkujmy też rowerzystów! Pijanych kierowców karze się za potencjalne skutki wypadków, które mogą spowodować. Samochód lub motocykl staje się w ich rękach śmiercionośnym narzędziem. I tutaj właśnie dochodzimy do ubytków wiedzy pomysłodawcy zrównania odpowiedzialności. Śmierć na drodze jest wynikiem bezpośredniego działania energii kinetycznej na ofiarę. A sama energia kinetyczna jest wprost proporcjonalna do iloczynu masy poruszającego się obiektu i kwadratu jego prędkości. Innymi słowy, jeśli jeden obiekt jest dwa razy cięższy od drugiego i poruszają się z tą samą prędkością, to ten szybszy ma dwa razy większą energię kinetyczną. Jeśli natomiast jeden z dwóch identycznych pod względem masy obiektów porusza się dwa razy szybciej niż drugi, to jego energia jest cztery razy większa. Tyle teorii, teraz praktyka. Przeciętny samochód osobowy waży jakieś 1300 kg, czyli 13 razy więcej od słusznej postury rowerzysty wraz z rowerem. Prędkość samochodu, nawet zakładając, że jest prawidłowa na obszarze zabudowanym, będzie i tak przynajmniej 2-3 razy większa od prędkości rowerzysty. A z tego wniosek, że jeśli oba pojazdy prowadzone przez podchmielonych obywateli, nagle i niespodziewanie spotkają się z przeszkodą, to samochód walnie w nią z energią ponad 100 razy większą niż rowerzysta. Skutki będą więc zupełnie inne.
Dura lex, sed lex. Przed czym ma chronić takie prawo? Mam wrażenie, że samych rowerzystów przed sobą. Abyś sobie chłopie nie wyrządził krzywdy, nie został kaleką i z płatnika składek stał się beneficjentem ZUS’u, powiększając w ten sposób budżetową dziurę, my na wszelki wypadek zamkniemy cię w jednej celi z oszustami, złodziejami, pedofilami i innymi równie porządnymi obywatelami. Logika dosyć pokrętna, ale już nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Idąc tym tropem należałoby zamykać pijanych pieszych, bo pomijając rower ważą tyle samo i poruszają się niewiele wolniej, więc skutki spaceru „wężykiem” mogą być równie tragiczne.
Czy jestem więc za tym, aby polskie drogi pełne były pijanych rowerzystów? Ależ skąd! Pijanych cyklistów należy karać. Nie zapominajmy, że jeśli nawet jest groźny sam dla siebie, to wjeżdżając np. pod pędzący samochód może na zawsze spowodować traumę u jego kierowcy, a takie skutki niełatwo wyleczyć. Należy więc karać, ale adekwatnie do potencjalnych skutków. Rowerzysta, nawet ten, który wypił za dużo, nie może być traktowany jak pospolity przestępca. Państwo prawa to takie, gdzie ustawodawca opiera się na sprawiedliwości, uczciwości, zdrowym rozsądku i wiedzy. I jeszcze jedno. W państwie prawa, prawo stanowią prawnicy, a nie politycy. Wciąż daleko nam do państwa prawa…
Drugi artykuł, który zwrócił moją uwagę porusza kwestię obowiązkowego ubezpieczenia OC dla rowerzystów. Bodźcem dla tego pomysłu jest wciąż zwiększająca się liczba wypadków z udziałem rowerzystów. Cóż. Trudno, aby było inaczej, skoro nas cyklistów jest coraz więcej. Sam pomysł ubezpieczenie może i nie byłby zły, gdyby nie małe „ale”. A nawet dwa małe „ale”…
Po pierwsza, sama policja przyznaje, że nie ma statystyk pokazujących, ile wypadków jest spowodowanych przez rowerzystów. A jeśli nie ma takich danych, to trudno jest ocenić skalę zjawiska. Po drugie, zanim wprowadzimy kolejne restrykcje dla rowerowej braci, stwórzmy infrastrukturę z prawdziwego zdarzenia. Bardzo często tu i ówdzie włodarze miast chwalą się kolejnymi metrami nowych ścieżek rowerowych. U mnie w Krakowie też tak jest, ale niech ktoś spróbuje, nie lawirując pomiędzy samochodami na ulicach lub między pieszymi na chodnikach, dostać się z okolic Prokocimia do centrum miasta. Nie da się, bo do dzisiaj nie zbudowano choćby kawałka drogi dla rowerów. Stwórzmy więc nowoczesną i bezpieczną infrastrukturę, a potem wpadajmy na pomysły w stylu obowiązkowego ubezpieczenia.
A tak swoją drogą, skoro kierowca samochodu płaci OC w zależności od pojemności silnika, to ciekawe jak pomysłodawcy zamierzają ustalać składkę OC dla rowerzystów? Ja proponuję ustalać ją na podstawie liczby zębów największej tarczy i najmniejszej koronki. Wiadomo. Czym większe przełożenie, tym większa potencjalna prędkość i ewentualne skutki zdarzenia, o czym pisałem już w pierwszej części.
Bareja wiecznie żywy. I to byłoby na tyle…