Kraków – Cikowice – Nowe Brzesko - Kraków
Długi weekend. Przynajmniej dla mnie. Ostatnio sporo pracowałem, więc egoistycznie uważam, iż zasłużyłem na trzy dni urlopu, dzięki którym weekend powiększył się do dni dziesięciu. Wczoraj zastanawiałem się, gdzie mam dzisiaj skierować kierownicę mojego rumaka. W końcu zdecydowałem się, przerzuciłem zaprojektowaną trasę do GPS’a i spokojnie poszedłem spać, aby rano być wypoczętym.
Wyruszyłem tuż po dziewiątej. Było jeszcze chłodno, ale prognoza pogody mówiła, że wkrótce będzie bardzo ciepło. Pojechałem na wschód doskonale znaną trasą w kierunku Niepołomic. Minąłem Kokotów, Węgrzce Wielkie i skręciłem do Podłęża. Od tej pory starałem się jechać maksymalnie blisko linii kolejowej Kraków-Tarnów. Kiedyś przed laty w studenckich czasach, co tydzień dojeżdżałem tędy z rodzinnego Tarnowa, by po tygodniu zajęć, w piątkowy wieczór powracać w rodzinne strony. Patrząc z pociągu, widziałem te wąskie, boczne drogi, leśne dukty i nieraz zastanawiałem się, czy kiedykolwiek pojawię się w tych miejscach. No i proszę. Minęły lata, a ja od czasu do czasu przemierzam te szlaki, a widząc pociąg, włączam w mych myślach projektor nostalgii, by choć na chwilę znaleźć się znów w latach osiemdziesiątych.
Minąłem Staniątki, Dąbrowę, Szarów i Kłaj. Przejechałem na drugą stronę torów. Pokonałem krótki leśny odcinek na skraju Puszczy Niepołomickiej, zawitałem na wewnętrznej drodze przez tartak, by znowu pojawić się po przeciwnej stronie trasy kolejowej. Przez Stanisławice dojechałem do Cikowic. Przede mną była już tylko Raba, więc skierowałem się na północ, by po przejechaniu przez Damienice i wiadukt nad autostradą, zanurzyć się w objęciach Puszczy Niepołomickiej. Byłem tutaj niedawno, gdy wiosna nieśmiało budziła się z zimowego snu. Dzisiaj las wyglądał już zupełnie inaczej, przyobleczony w barwy soczystej i świeżej zieleni. Jechałem więc z przyjemnością pośród bujnych cudów natury, a puszcza chłodziła moje ciało swym cieniem i chroniła od wiatru, który wiejąc ze wschodu, trochę przeszkadzał w jeździe. Z puszczy wyjechałem w Mikluszowicach. W Wyżycach skręciłem na zachód. Przejechałem przez Drwinię i dojechałem do Ispiny. Przejechałem przez most na drugi brzeg Wisły, widząc w oddali klasztor w Hebdowie, który miałem okazję kiedyś odwiedzić. Królowa Rzek Polskich nie wygląda tutaj zbyt okazale. Po chwili dojechałem do Nowego Brzeska, kończąc w ten sposób płaską część dzisiejszej trasy.
Miałem przed sobą dwadzieścia pięć kilometrów w terenie mocno pagórkowatym. Podjazdy nie były ani specjalnie długie, ani specjalnie wymagające, ale musiałem pokonywać je w pełnym słońcu. Na szczęście miałem ze sobą spory zapas płynów, więc nie groziło mi odwodnienie. Rudno Dolne, Dobranowice, Rudno Górne. Mijałem kolejne miejscowości, spokojne, ciche, zastygłe w gorących promieniach słońca. I tylko na polach spory ruch. Rolnicy nadrabiają czas, który ukradła im długa zima. Wierzbno, Wronin, Czulice, Karniów. Droga niczym kolejka górska. To w górę, to w dół. Zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia, ale nie miałem już daleko. Przejechałem przez Głęboką. Jak sama nazwa wskazuje, wioska ta nie leży na szczycie, więc po chwili czekał mnie podjazd. Dojechałem do Kocmyrzowa. Jeszcze tylko jeden podjazd i znalazłem się na głównej drodze do Proszowic. Skręciłem w stronę Krakowa, a więc miałem z górki. Ostatni etap był więc bardzo szybki.
Zaprojektowana trasa kończyła się na ulicy Kocmyrzowskiej, a ja musiałem jeszcze dojechać do domu. Nie poszedłem na łatwiznę i zamiast wybrać najkrótszą drogę, skierowałem się jeszcze do centrum miasta i dopiero stamtąd wróciłem do domu.
Żywe barwy Puszczy Niepołomickiej
Skromnie wygląda Wisła w Nowym Brzesku
Samozadowolenie uchwycone samowyzwalaczem