Chasing Rainbows
Wielokrotnie pisałem o tym, że rowerowa pasja to nie bezsensowne, monotonne pedałowanie i zaliczanie kolejnych kilometrów. To sposób na wyrwanie się z ograniczonej przestrzeni codzienności, antidotum na czarną dziurę rutyny i źródło inspiracji. Czy zrozumieć to może ktoś, kto sam tego nie doświadczył? Wątpliwe. W mojej pracy co jakiś czas prowadzę tzw. webinarium, czyli prezentuję online oprogramowanie komputerowe, którego jestem – jak mawiają współpracownicy – „ojcem chrzestnym”. Lubię ten rodzaj kontaktu z ludźmi. Mogę się pobawić w radiowca, a ponieważ jestem raczej nieszablonowy, więc przy okazji prezentowania rzeczy tak bardzo wyzutej z romantyczności jak program, przemycam inną treść. Wspomnę więc czasami o muzyce lub o… rowerze oczywiście. Uważam, a potwierdzają to zarówno uczestnicy webinarium jak i zwierzchnicy, że taki sposób prezentacji jest ciekawy, bardziej przyjazny, a osoba prowadząca mniej anonimowa. No, ale dzisiaj znalazł się jeden niezadowolony uczestnik, który w pewnym momencie stwierdził, że zamiast mówienia o rowerze, powinienem się skupić na programie. Dla jasności: podczas półtoragodzinnej prezentacji, zaledwie kilka razy wspomniałem o mojej pasji i zawsze miało to związek z tematem. Jaki? A chociażby taki, że właśnie podczas rowerowych wypraw, wtedy, kiedy nie mam pod ręką klawiatury, rodzą się najlepsze pomysły na dalszy rozwój programu. Jednak nie próbowałem wyjaśnić, dlaczego tak właśnie jest. Powtórzę jeszcze raz. Czy zrozumieć to może ktoś, kto sam tego nie doświadczył? Wątpliwe.
A skoro mowa o horyzontach, to podczas dzisiejszej przejażdżki, która zaprowadziła mnie w okolice Zielonek, a potem Rząski, Balic i Olszanicy, by wreszcie przez Wolę Justowską wrócić do centrum miasta, wciąż słyszałem w mych uszach ostatnią płytę Raya Wilsona. Napomknąłem o niej kilka dni temu, ale wciąż jestem pod jej wrażeniem. Trudno zrozumieć, że taka muzyka jest muzyką niszową, ale jeśli ceną popularności miałaby być komercja ukryta w dźwiękach, to niech lepiej tak pozostanie. W każdym razie polecam najnowszy krążek Raya Wilsona „Chasing Rainbows”.
I proszę. Pisząc o rowerze, napomykam o muzyce. Czy teraz ktoś zaprotestuje i powie, że zamiast mówienia o muzyce, powinienem się skupić na pedałowaniu?