Spotkanie na trasie
Kolejny dzień i znów cieplej. Co prawda ciężkie chmury zawitały nad Kraków popołudniu, ale temperatura była naprawdę wiosenna. Ponieważ ze wspomnianych chmur zaledwie pokropywało tu i ówdzie, pomyślałem, że nie wykorzystanie takiej pogody to grzech. Podobnie jak wczoraj, zjadłem więc szybko obiad i wskoczyłem na rower. Nie eksperymentowałem i wybrałem jedną z moich standardowych tras.
Tak więc najpierw pojechałem do Kosocic, co oznaczało, że już na „dzień dobry” czekały na mnie podjazdy. Potem pojechałem, a raczej zjechałem do Swoszowic. Przejechałem przez Kliny i skierowałem się w stronę Podgórek Tynieckich. Tam czekał na mnie kolejny podjazd, gruntową drogą przez las. Dukt nie był grząski, więc po przejechaniu lasu wciąż wyglądałem jak człowiek. Szybki zjazd do Tyńca, ostry skręt na wschód przy przystani i rozpocząłem powrotną podróż. Jechałem po nadwiślańskich wałach, a tuż przed Mostem Zwierzynieckim dogoniłem nawet sympatyczną grupę kolarzy obojga płci i wieku różnego. Cykliści poruszali się na szosówkach z całkiem sensowną prędkością. Miałem więc okazję posmakować jazdy w niewielkim peletonie, albo raczej tuż za peletonem. Śmiesznie to musiało wyglądać, bo po pierwsze, mój „zimowy” Giant Boulder wyglądał przy szosówce niczym Willys Jeep przy Ferrari, a po drugie, ja sam wśród szczupłych, drobnych postaci wyglądałem niczym Ryszard Kalisz na spotkaniu grupy anonimowych anorektyków ;). To byli ludzie z zupełnie innego świata. Ich biodra były niewiele grubsze od mojego… uda. Wspólna przejażdżka trwała aż do milczącej bryły Hotelu Forum. Potem wyprzedziłem grupę i pojechałem w stronę Zabłocia. Do domu wróciłem przez Rybitwy.
Dzisiaj po raz pierwszy musiałem wypić sporo płynów na trasie. To najlepszy dowód, że jest coraz cieplej. Jutro zrobię sobie przerwę i zabiorę się za ostateczne pozimowe mycie roweru.