Wieczorny blues
Ponury, poświąteczny dzień. Słońce wyjrzało zza chmur jedynie wówczas, gdy byłem w pracy. Cóż za ironia.
Zgodnie z wczorajszym postanowieniem, popołudnie rozpocząłem od „podziękowania” za współpracę oponom Kenda SBE. Wymieniłem je na używane wcześniej Continental Explorer. Ciężkie toto jest, głośne niczym BMW bez tłumika, ale byle co tego nie przebije. Wymiana opon chwilę trwała i ani się obejrzałem, a minęła już osiemnasta. Do zachodu słońca pozostała tylko godzina…
Jeździłem wyłącznie po mieście, mieście szarym jak ten dzień, chłodnym i wietrznym. Na palcach jednej dłoni mógłbym policzyć spotkanych rowerzystów, a dwie ręce wystarczyłyby do zliczenia spacerowiczów. Jakieś dziwne uśpienie zapanowało w Grodzie Kraka. Niektóre ulice były suche, inne zakryte brunatnym całunem wody z topniejącego śniegu, jeszcze inne pokryte piachem i pyłem. Wszechobecny brud zdawał się idealnie uzupełniać scenografię zafundowaną przez pogodę, a o oprawę muzyczną zadbał mój łańcuch, którego zapomniałem nasmarować po wczorajszej przejażdżce. Wydając z siebie delikatne, posępne zgrzytanie wpasował się w klimat wieczornej, krótkiej eskapady.