Morawica
Kolejny cudowny dzień. Było jeszcze cieplej niż wczoraj. Zanim wybrałem się na przejażdżkę, musiałem dokończyć pozimowy przegląd „zimowego” roweru. Trochę go zmodyfikowałem, a najważniejszą zmianą są nowe koła. Te wcześniejsze były absolutnie budżetowe. Kupiłem je dwa lata temu na Allegro. Nie oczekiwałem wysokiej jakości, ale liczyłem, że przynajmniej będą dobrze zaplecione. Niestety musiałem je „poprawić” po fachowcu. Postanowiłem, że następne koła zrobię sobie sam. Zainwestowałem więc w centrownicę, kupiłem przyrząd do sprawdzania symetryczności, zaszalałem i nabyłem miernik naprężenia szprych. Obawiałem się trochę, czy dam radę, ale nie taki diabeł straszny… Dwa nowe koła czekały już od pewnego czasu na swój dzień, który nadszedł właśnie dzisiaj.
Celem dzisiejszej przejażdżki był barokowy kościół św. Bartłomieja w Morawicy – wioski leżącej nieopodal Balic. Kościół ów widoczny jest doskonale z autostrady Kraków-Katowice, a ja właśnie lubię odwiedzać takie miejsca, które widzę, gdy przemierzam Polskę innymi środkami komunikacji niż rower. Najpierw pojechałem więc w kierunku Balic, co zajęło mi całkiem sporo czasu. Musiałem uważać, bo na ulicach panował spory ruch – to wszakże zwykły powszedni dzień. Za rozjazdem w stronę portu lotniczego było już w miarę luźno. Minąłem Balice, przejechałem przez Aleksandrowice i dojechałem do Morawicy. Jeszcze tylko przejazd pod autostradą, krótka wspinaczka na wzgórze i znalazłem się na miejscu.
Często piszę na tym blogu, że oto nagle znalazłem się w innym świecie. Tym razem było podobnie. Tuż obok przebiega ruchliwa autostrada, na pobliskim lotnisku lądują i startują samoloty, wokoło toczy się życie, a tutaj panuje cisza i czas zdaje się biec innym rytmem, niebo jest jakby bardziej błękitne, a słońce bardziej gorące. Zatrzymałem się na dłużej, aby posmakować tych chwil i oderwać się od prochu i pyłu codzienności. Jak wyglądało to miejsce, gdy kilkaset lat temu wznoszono mury zamku, na którego miejscu stanął potem kościół? Z zamkowego wzgórza widać było zapewne jedynie lasy i pola. Gdzieś w oddali leniwie płynęła Vistula. Wąski trakt wiódł strudzonych wędrowców do Grodu Kraka, a bezkresne przestrzenie błękitnego nieba przemierzały jedynie ptaki…
Dookoła mnie nie było żywej duszy, chociaż znak czasu w postaci kamer dotarł także w to miejsce. W końcu nadeszła pora powrotu do rzeczywistości. Wsiadłem na rower i przez Cholerzyn oraz Kryspinów dojechałem do Krakowa.
Kościół św. Bartłomieja
Fragment Ogrodu Polskich Świętych
(…) Módl się za nami grzesznymi (…)
Tuż obok przebiega autostrada