Kolorów magicznych taniec
Lubię te chwile, gdy po pięknym jesiennym dniu nadchodzi równie piękny wieczór. Świeciły się okna mijanych domostw w podkrakowskich wioskach, a leniwe i wątłe smużki szarego dymu pięły się pionowo w górę, dając do zrozumienia, że wiatr dzisiaj rządzić nie będzie. Niebo na zachodzie szybko zmieniło kolor z czerwonego na czarny. Zapadła ciemność, rozpraszana gdzieniegdzie przez słabe światło nielicznych latarni. Jechałem wśród teatru cieni, mrocznym szlakiem nieopodal miasta. Od czasu do czasu wyławiał mnie z ciemności snop świateł mijanych aut, by po chwili znów pozostawić mnie samotnego w chłodnej przestrzeni wieczoru. Wielkie miasto pozostało za mną, lecz gdy nie docierał już do mnie jego zgiełk, ni blask, ni żadne echo dnia, zawróciłem. I na powrót ujrzałem światła hen w oddali, niczym sternik port, a kosmiczny podróżnik ziemię. Coraz bliżej i jaśniej i głośniej. Błogi spokój gdzieś przepadł, dałem się porwać zgiełkowi ulic. Lecz i tutaj można znaleźć miejsca, te same od setek lat, które magią swą potrafią zatrzymać każdego, komu nie są obojętne kolory życia, widziane oczami, widziane sercem, widziane duszą…
Moje magiczne miasto…
Ciemkiem