Podwójny pech
Po trzech dniach przerwy wybrałem się nareszcie na przejażdżkę. Nie miałem konkretnego planu. Zamierzałem po prostu pojeździć, poczuć nieuchronny koniec lata i nadchodzącą jesień. Było wietrznie, a słońce nader często chowało się za chmurami. Dosyć okrężną drogą pojechałem do Nowej Huty, a potem ulicą Powstańców dotarłem do Alei 29 Listopada z zamiarem skierowania się w stronę Witkowic. Jadąc ulicą Dożynkową dotarłem do miejscowości Marszowiec, by zaraz potem skręcić w stronę Zielonek. Stamtąd nadal jechałem na zachód w stronę ulicy Jasnogórskiej. Tuż za Zielonkami, na jednym z przystanków zauważyłem rowerzystę wsiadającego do autobusu. Miał przebitą tylną oponę. Pomyślałem sobie wtedy, że podobna przygoda mnie raczej nie może spotkać, bo przecież korzystam z uszczelniacza i dodatkowo na wszelki wypadek wożę dętkę. Jechałem więc sobie spokojnie, noga „dawała”, a spoza chmur nareszcie wyjrzało słońce.
Przejechałem przez Jasnogórską, a potem dotarłem do Rząski. Zamierzałem dojechać do Balic, a potem spokojnie wrócić do domu. Przed Balicami pomyślałem jednak, że nieco skrócę swoją wycieczkę i zamiast pojechać w stronę lotniska, tuż przed wiaduktem na autostradzie skręciłem w lewo, chcąc przez pola dojechać do ulicy Olszanickiej. Słońce było już coraz bliżej horyzontu, co zwiastowało rychły zmierzch. Jechałem polną drogą i byłem kilkaset metrów od asfaltu, gdy…
Nagle poczułem, że najechałem na coś tylnym kołem. Do mych uszu dotarł niepokojący odgłos gwałtownie ulatniającego się powietrza. Cholera – pomyślałem – zapewne solidnie rozciąłem oponę. Natychmiast się zatrzymałem, aby oszacować straty. Widok tylnego koła nie pozostawiał złudzeń – faktycznie złapałem kapcia. Jednak nigdzie na obwodzie opony nie znalazłem rozcięcia, czy uszkodzenia, które uzasadniałoby tak gwałtowną utratę ciśnienia. Gdy zadawałem sobie więc pytanie, jak to możliwe, wzrok mój padł na wentyl, albo raczej na miejsce, w którym powinien się znajdować. Został po nim jedynie mały fragment gwintu. Trafiłem więc na coś, co wyłamało cały wentyl.
Cóż miałem robić? Pokonałem pieszo kilkaset metrów i dotarłem do asfaltu. Było jeszcze jasno, więc zamierzałem założyć awaryjną dętkę. Wożę ją ze sobą pomimo tego, że używam opon bezdętkowych. Dzisiaj po raz pierwszy miała się przydać. Ściągnąłem koło, zdjąłem oponę, wylałem resztki uszczelniacza. Założyłem dętkę i oponę. Zacząłem pompować. Używając małej pompki, trzeba się trochę napracować, ale cała operacja szła nader sprawnie. Niestety tylko do czasu. W pewnej chwili zauważyłem, że z okolic wentyla uchodzi powietrze. Pomyślałem, że być może źle założyłem końcówkę pompki. Odłączyłem pompkę i… zamarłem. Końcówka zaworka była odłamana. Cały wentyl był więc do niczego. Założyłem koło do roweru. Wytarłem ręce. Ściągnąłem kask z głowy i powiesiłem go na kierownicy. Zrezygnowany ruszyłem pieszo w kierunku cywilizacji.
Do najbliższego przystanku autobusowego było jakieś półtora, może dwa kilometry, ale jak na złość nie miałem żadnej gotówki w portfelu. Najbliższy bankomat był dobre sześć, siedem kilometrów ode mnie. Nie mogłem zadzwonić do domu i poprosić, aby Monika po mnie przyjechała, bo akurat dzisiaj wyjechała na dwa dni do swoich rodziców. A tymczasem zapadł zmierzch. Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. Sięgając po telefon, aby zadzwonić po taksówkę, pomyślałem, że teraz brakuje jeszcze tego, aby był rozładowany lub aby nie było zasięgu. Telefon był sprawny, a zasięg silny, ale nie musiałem dzwonić, bo z bocznej ulicy akurat wyjechała taksówka. Miła pani za kierownicą powiedziała mi, że niestety nie może zabrać roweru, ale skontaktuje się z centralą. Chwilę trwało poszukiwanie kierowcy z odpowiednim samochodem, ale w końcu udało się. Po dziesięciu minutach od wezwania pakowałem już mój rower do pojemnego bagażnika opla omegi.
Niewątpliwie przeżyłem dzisiaj pouczającą przygodę. Samo urwanie zaworu czy awaria dętki, która była przeznaczona właśnie na sytuację awaryjną, to po prostu pech, który mógł się przytrafić. Ale brak zabezpieczenia „finansowego” okazał się poważnym błędem. Plastikowy pieniądz nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem. Gdybym miał w portfelu choćby dziesięć złotych, nie musiałbym płacić kilkukrotnie więcej za przejazd. Do kosztów muszę doliczyć też wentyl UST Shimano, który do tanich nie należy i… czerwoną nakrętkę KCNC.
A coś mi cholera mówiło, żeby nie jechać tą drogą. Prorok jaki, czy co?
Pamiątka z wycieczki ;)