Bohater
Pewnie nie ma nikogo, kto nie słyszałby o odebraniu przez Amerykańską Agencję Antydopingową Lance’owi Armstrongowi wszystkich zwycięstw w Tour de France oraz o jego dożywotniej dyskwalifikacji. Słynny kolarz oświadczył wcześniej, że nie zamierza się bronić i że nadszedł czas, aby powiedzieć „dość”. Cała sprawa ciągnęła się już od wielu lat. Podejrzenia o stosowanie dopingu pojawiły się już po pierwszym zwycięstwie Armstronga w Wielkiej Pętli w 1999 roku, ale nigdy – powtórzmy to wyraźnie – nigdy mu tego nie udowodniono. Obecnie Agencja powołuje się na zeznania „kolegów” kolarza oraz na inne poszlaki. Zapowiada także, iż w najbliższym czasie za pomocą najnowszych testów zostaną ponownie przebadane wszystkie próbki moczu Lance’a, które zamrożone w liczbie około pięciuset znajduję się w posiadaniu Agencji.
Nie mnie wyrokować, kto ma rację. Zawsze patrzyłem na Lance’a Armstronga jak na bohatera, jak na człowieka, który wygrał w najważniejszym wyścigu, wyścigu o życie. Jak trzeba być odpornym psychicznie, jak wytrwale trzeba walczyć, ile sił trzeba poświęcić, aby nie tylko wygrać z chorobą, ale wrócić do sportu? Żaden doping nie zastąpi talentu, ciężkiej i wytrwałej pracy, determinacji, poświęcenia. Nie wiem, czy brał, czy nie brał, ale prawdę mówiąc nic mnie to nie obchodzi. Oceniam go nie tylko poprzez pryzmat wyników sportowych, ale także w kontekście nadziei, którą dał wszystkim chorym na raka. Fundacja Livestrong nadal wspiera ludzi walczących z tą chorobą i niechaj wspiera jak najdłużej.
Lance Armstrong
Doping jest bez wątpienia chorobą, która od lat niszczy romantyzm sportu. Kolarze są grupą sportowców, która jest szczególnie mocno kontrolowana. Mają obowiązek informowania, gdzie przebywają, bo w każdej chwili może zawitać do nich członek komisji antydopingowej i poprosić o nasiusianie do butelki. Działania okazały się skuteczne, bo nagle zniknęły z wyścigów cudowne ucieczki, gdy jeden z kolarzy potrafił oderwać się od grupy na 20% podjeździe i błyskawicznie zwiększając dystans, wygrywał z wielominutową przewagą. Poziom kolarzy wyrównał się. Było to widać chociażby na dzisiejszym etapie Vuelta Espana, gdy na kilkaset metrów przed metą zaatakował Alberto Contador i kiedy wydawało się, że zwycięstwo ma już w kieszeni, tuż przed metą dopadło go dwóch rywali. Ale w każdym działaniu, nawet w słusznym celu potrzebny jest umiar i rozsądek. Przecież to zakrawa na kpinę, że po tylu latach ktoś „majstruje” przy wynikach. Jeszcze przedwczoraj Armstrong był zwycięzcą Tour de France, wczoraj już nie. Jeszcze na początku roku Contador był oficjalnym zwycięzcą Giro d’Italia 2011, ale wkrótce zdyskwalifikowano go. Ba! Wcześniej pomimo oskarżenia o doping, pozwalano mu na starty, przekładano ostateczną decyzję, by w końcu odebrać wszystkie wygrane. Doping jest złem, z dopingiem trzeba walczyć, ale umówmy się, że nie jest to przestępstwo kryminalne, a nawet tam istnieje instytucja przedawnienia. Komisje antydopingowe powinny więc mieć określony czas na udowodnienie winy. Powiedzmy pięć lat. Po tym czasie należałoby zniszczyć wszelkie pobrane próbki moczu. I to według mnie miałoby sens.
Puśćmy na chwilę wodze fantazji. Teleturniej „Milionerzy”. Jedno z pytań brzmi: ile razy Lance Armstrong wygrał Tour de France? A: 3, B: 6, C: 7, czy D: ani razu. Uczestnik myśli, czas płynie. Po kilku minutach decyduje się zaznaczyć odpowiedź C. Prowadzący upewnia się, czy odpowiedź jest ostateczna i swoim zwyczajem stara się zbić zawodnika z tropu, ale ten upiera się czy C. Chwila niepewności i prowadzący mówi: „Gdyby zaznaczył pan tę odpowiedź 10 minut temu, byłaby prawidłowa. Niestety przed chwilą statystyki kolarskie uległy zmianie. Obecnie poprawna jest odpowiedź D.”
PS. Gwoli ścisłości dodam jeszcze, że dzisiejsza przejażdżka wiodła głównie ulicami Krakowa, ale zahaczyłem także o Tyniec. Było bardzo ciepło, chociaż na niebie królowały chmury, z których na szczęście nie spadł zapowiadany deszcz.