Bez powietrza
Upały powróciły. Mimo tego, że nad Krakowem królowały chmury, a rano nawet trochę popadało, dzień był gorący, duszny i wilgotny. Wracając z pracy zastanawiałem się, czy wybrać się na przejażdżkę, czy zostać w domu i „pobawić” się pilotem od TV. Dosyć szybko w tej rywalizacji zwyciężył rower…
Na dzisiaj wybrałem trasę, której pokonanie wymaga pewnego wysiłku. Pojechałem na południe, a więc w okolice, gdzie ze świecą można szukać płaskich dróg. Najpierw zawitałem w Kosocicach. Pokonując podjazd z wysokości ok. 220 m do prawie 330 m n.p.m. zauważyłem, że nie będzie dzisiaj łatwo. Nie wiem, czy wciąż odczuwam trudy sobotniej eskapady, czy po prostu dzisiejszy dzień nie był idealny do takiej jazdy, ale miałem wrażenie, że brakuje mi powietrza i oczywiście nie mam na myśli opon.
Z Kosocic pojechałem do Wrząsowic. Tam czekał na mnie kolejny podjazd. Starałem się go pokonać minimalnym nakładem sił. Z Wrząsowic dosyć stromym zjazdem pojechałem do Konarów. Tam musiałem zaliczyć kolejny podjazd, którego nachylenie sięgało miejscami 14%. Potem było łatwiej i wkrótce przejechałem przez wiadukt nad zakopianką, by po pokonaniu jeszcze jednego podjazdu zawitać do Mogilan. Tutaj zatrzymałem się na chwilę, aby złapać trochę oddechu i napić się wody mineralnej.
Z Mogilan zamierzałem pojechać do Skawiny. Najpierw minąłem Kulerzów, a zaraz potem Buków. Na końcu tej miejscowości zaczął się długi, stromy i bardzo szybki zjazd. Szkoda, że nawierzchnia tej drogi nie jest najlepsza – spokojnie mógłbym pobić mój rekord prędkości. Wjechałem do Skawiny i skierowałem się do Tyńca. Od tej pory aż do samego domu miałem praktycznie płaską drogę i wiatr w plecy.