W klimacie pagórków
Dawno temu pisałem, jakże wdzięczne dla rowerowych zapaleńców są Gród Kraka i jego najbliższe okolice, które przez wzgląd na geograficzne położenie oferują wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Tutaj drogi cyklisto możesz doskonalić swe sprinterskie umiejętności na płaskich trasach lub zdobywać górskie premie w malowniczej oprawie pogórza.
Dzisiaj zapragnąłem masochistycznie zmierzyć się z pagórkami. Piszę „pagórkami”, chociaż dla mnie amatora, owe „pagórki” jawią się niczym Alpy, albo przynajmniej Pireneje dla profesjonalisty. Po powrocie z pracy do domu rozpocząłem przygotowania do eskapady, które polegały na zaaplikowaniu sobie odpowiedniej porcji spaghetti. Potem odpocząłem trochę i przed 17 wyruszyłem na trasę.
Pierwszy rozgrzewkowy podjazd miałem w Kosocicach. Dojechałem do ulicy Kuryłowicza i popędziłem w stronę Wieliczki. To był odprężający i długi zjazd. W Wieliczce czekał mnie trudniejszy podjazd ulicami Słowackiego, Lednicką i Dobczycką. Skręciłem w ulicę Kopernika, a zaraz potem w Rożnowską. Przejechałem przez Sierczę, gdzie z radością powitałem stromy i bardzo szybki zjazd. Mam już swoje lata, a wraz z nimi odpowiednią wyobraźnię, co przekłada się na stosowanie urządzenia zwanego hamulcem, więc nie udało mi się pobić prywatnego rekordu prędkości. Kilkaset metrów w miarę płaskiego terenu przygotowało mnie do zdobycia Sygneczowa. Celowo używam słowa „zdobycia”, bo w pewnym momencie nachylenie wynosiło 13%. Dzielnie jechałem jednak przed siebie, by w końcu dojechać do głównej drogi i skierować się na zachód. Wjechałem na chwilę w granice Krakowa, by po długim i szybki zjeździe dotrzeć do Wrząsowic. Kontynuowałem jazdę na zachód. Dotarłem w końcu do „zakopianki”. Teraz czekał mnie ostatni solidny podjazd tego dnia – wyjazd do Libertowa. W miarę sprawnie pokonałem i tę trudność, za co czekała mnie nagroda w postaci kolejnego szybkiego zjazdu, tym razem do Skawiny. Przejechałem przez Skawinę i pojechałem do Tyńca. Tuż przed nim czekał na mnie podjazd. Był mniejszy od wcześniejszych, ale dorzuciłem kolejne kilkadziesiąt metrów do licznika przewyższeń. Z Tyńca do Krakowa jechałem drogą, a nie po ścieżce rowerowej na wałach wiślanych. Dopiero w okolicach Salwatora zjechałem z drogi. Ostatni etap trasy był najmniej ciekawy, bo pokonuję go bardzo często. Przez Rybitwy dotarłem do domu.
I tak zakończyła się dzisiejsza przejażdżka, która przyniosła mi naprawdę wiele frajdy i zadowolenia. Zamiast zmęczenia, odczuwałem przypływ energii i sił na kolejny dzień. A przecież o to właśnie chodzi. Prawda?