Muzyka dla przyjemności
Trzydzieści lat temu usłyszałem w Trójce (no bo gdzieżby indziej) pewną płytę pewnego zespołu. Wykorzystując ówcześnie dostępną mi technologię, udało mi się nawet nagrać tę płytę na kasecie magnetofonowej. Nagranie było monofoniczne, a sprzęt składał się z monofonicznego odbiornika radiowego Jowita oraz monofonicznego magnetofonu kasetowego o jakże wymownej nazwie Kapral. Na sprzęt z Pewexu nie było mnie stać, bo kosztował kilkaset dolarów, a lekarz w PRL’u zarabiał wówczas jakieś 20 dolarów miesięcznie.
Rzecz jednak będzie nie o technologii, lecz o nagranej płycie, której wówczas bardzo często słuchałem i która bardzo mi się podobała. Mijały lata, pojawiły się płyty kompaktowe, zmieniły się czasy, dorobiłem się „nieco” lepszego sprzętu, komputery zagościły w każdym domu. Kaseta dawno gdzieś się zapodziała, a ja z czasem zapomniałem jaka to płyta, jaki to zespół. Od wielu lat usiłowałem ją znaleźć, wyobrażając sobie, że w dzisiejszych czasach wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Istniała wszakże jedna przeszkoda. Nie pamiętałem ani tytułu płyty, ani nazwy wykonawcy. Bezskutecznie przeszukiwałem portale muzyczne z nadzieją, że wśród bogatej dyskografii lat ’80 znajdę to, czego szukam. Pewnego dnia, a raczej nocy nagle mnie olśniło. Niczym w hipnozie, moja podświadomość na pograniczu snu i jawy podpowiedziała mi nazwę „Music for Pleasure”. Nie wiedziałem jeszcze, czy jest to nazwa zespołu, czy tytuł płyty, ale miałem już jakiś punkt zaczepienia. Niestety, niewiele to dało. Znalazłem owszem kilka wydawnictw o takim tytule, ale żadne z nich nie było tym, którego szukałem. Pan Google i pani Wikipedia zawiodły mnie. Przynajmniej wtedy. Minęły trzy lata i dzisiaj spróbowałem ponownie. Trochę bez przekonania, ot tak dla zabicia czasu. No i znalazłem! Zespół „Music for Pleasure”, płyta „Into the Rain”.
Mając takie informacje, sądziłem, że kupienie płyty będzie już tylko formalnością. Niestety. Długie ramiona komercji dosięgły współczesności. To znak rozpoznawczy naszych czasów. Jeśli nie ma szans na dużą sprzedaż, nikt nie zainwestuje kasy w reedycję. Ba! Wersja tej płyty nigdy nie ukazała się na CD. Pozostaje więc zakup używanego egzemplarza płyty winylowej oraz… gramofonu. Cóż, każda pasja rządzi się swoimi prawami.
No i tutaj nasuwa się logiczne pytanie, jaki związek z rowerową pasją ma to wszystko, o czym piszę powyżej? Po pierwsze, muzyka jest także moją pasją. Nieraz wytrwale i długo poszukiwałem jakiejś płyty, by wreszcie móc się nią delektować, gdy gwiazdy zaglądają do okien. Po drugie, zanim zacząłem regularnie jeździć na rowerze, to muzyka była tą podstawową odskocznią od rzeczywistości, że nie wspomnę o podróżach do czasów minionych, które możliwe są tylko za jej przyczyną. A po trzecie, podczas dzisiejszej przejażdżki mogłem sobie pomyśleć o tym wszystkim, o czym właśnie napisałem.
Salwator wieczorem