Złość
Piątkowe popołudnie czyli wigilię weekendu spędziłem na rowerze. To czwarty z rzędu „rowerowy” dzień. Jeździłem głównie po mieście i nawet miałem okazję minąć się z Krakowską Masą Krytyczną, eskortowaną przez policyjne motocykle i radiowóz. Kawalkada rowerzystów poruszała się niespiesznie Aleją Jana Pawła II w stronę Nowej Huty i miło było uświadomić sobie, jak wielu nas jest.
Piątkowe popołudnie jest specyficzne. Ludzie spieszą z pracy do swoich domów, a perspektywa dwudniowego wypoczynku działa zdecydowanie rozprężająco. Trzy razy gwałtownie przyspieszyło moje tętno i bynajmniej nie z powodu stromych podjazdów, ale dzięki kierowcom, którzy wymuszając pierwszeństwo, zmusili mnie do przetestowania procedury awaryjnego hamowania. Wzrokiem bazyliszka surowo zmierzyłem sprawców mojego zdenerwowania, ale tylko jeden z nich raczył mnie przeprosić i uśmiechnąć się, co natychmiast rozładowało moją złość.
Złość nie przystoi rowerzyście. Zauważyłem, że większość cyklistów jest uśmiechnięta, a nawet jeśli na ich twarzach maluje się grymas zmęczenia, to kryje się za nim prawdziwa radość. Zupełnie inaczej niż u kierowców, którzy sfrustrowani staniem w korkach, bardzo łatwo wpadają w złość, a nawet we wściekłość. Wynikałoby z tego, że radość jednoznacznie powiązana jest z ruchem. Ktoś, kto ma samochód spodziewa się, że dzięki niemu będzie się szybko i sprawnie poruszał, a tymczasem stoi w bezruchu i bezsilnie patrzy, jak rowerzyści bez trudu wyprzedzają go i znikają za horyzontem skrzyżowania. Ciekawe, czy typowy rowerzysta posadzony za kierownicą samochodu, zmienia swoje oblicze?