O zachodzie
Lubię jeździć wieczorem. To jakby nagroda za cały pracowity dzień, to kilka chwil odprężenia i nabrania dystansu do siebie i do rzeczywistości. Jadąc, mogę patrzeć na moje miasto z perspektywy rowerowego siodełka. Widzę, jak się zmienia. Gdzieś na lepsze, w innym miejscu na gorsze, ale najważniejsze, że nie stoi w miejscu, że nie jest pogrążone w jakimś królewskim śnie minionych dziejów, ale żyje tu i teraz w XXI wieku. Miasto to także jego mieszkańcy. Nieraz ich obserwuję. Widzę jak spieszą do swoich domów, widzę ich na spacerach, widzę w autobusach i tramwajach, na chodnikach, w parkach, nad Wisłą, na Błoniach… Zastanawiam się, o czym myślą, czy są szczęśliwi, jakie mają marzenia? Nieraz spojrzę w ich twarze, ale trudno z nich wiele odczytać, bo przecież my Polacy raczej rzadko jesteśmy roześmiani. Miasto to również jego przyroda, którą tak często staram się opisywać, bo trzeba się cieszyć, że są takie miejsca, enklawy ciszy i spokoju, których nie zalano jeszcze asfaltem, nie zbudowano supermarketu, nie postawiono kolejnego apartamentowca. To, co nad miastem, także przyciąga mój wzrok. Patrzę na niebo, na chmury, a gdy po zmroku zbliżam się do domu, widzę pierwsze gwiazdy i błyskające światła samolotów, które zatoczywszy krąg nad Krakowem, zbliżają się do lotniska. Lecz najbardziej lubię patrzeć na to, co dzieje się, zanim zapadnie zmierzch. Blask zachodzącego słońca zamyka pozytywizm dnia, otwierając wszechświat wieczoru i nocy, gdzie „szkiełko i oko” pokłonić się muszą przed sercem…
(...)
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!
/ Adam Mickiewicz – „Romantyczność” (fragment) /
Mój wieczór…