Wieczorem
Służbowa bryka powoli dożywa swoich dni ostatnich, co pokazała „gubiąc” jeden z płynów ustrojowych, który normalnie służy do chłodzenia silnika. Zostałem więc zmuszony do skorzystania z dobrodziejstw krakowskiego MPK. Niestety akurat dzisiaj rozkład jazdy autobusu linii 173 zupełnie nie pokrywał się z rzeczywistością i gdy po dwudziestominutowym oczekiwaniu niebieski pojazd wtoczył się był na przystanek i otworzył drzwi, nie wierzyłem, że uda mi się wejść do środka. No i nie wszedłem, lecz wpłynąłem do wnętrza, niesiony falą tłumu napierającego z tyłu. Drzwi się zamknęły i autobus ruszył. Jako, że padał deszcz, wszystkie okna były szczelnie zamknięte, a więc wewnątrz panował specyficzny mikroklimat, którego głównym elementem była woń, powstająca wskutek oszczędzanie mydła i wody. Dotarłszy siłą woli do najbliższego okna, otworzyłem je i jąłem łapczywie czerpać powietrze, niczym karp wyciągnięty przed Wigilią z wody. Jedenastokilometrowa podróż w warunkach beztlenowych oraz panujący na dworze chłód i deszcz skutkowały tym, że po przyjściu do domu „rozłożyłem” się wygodnie na sofie i włączywszy telewizor, stwierdziłem, że dzisiaj nigdzie się nie ruszam.
Popijając popołudniową herbatkę, spokojnie oglądałem nagrany wcześniej 10 etap Giro d’Italia. Uwielbiam Włochy, więc nie sprawia mi kłopotu gapienie się na pedałujący peleton, bo przy okazji mogę spojrzeć na okolice, przez które jeszcze nigdy nie dane mi było podróżować na rowerze. Transmisję z wyścigu warto oglądać także z innego powodu, którym jest profesjonalizm komentatorów. Tomasz Jaroński i Adam Probosz powodują, że nawet, gdy na trasie nie dzieje się nic ciekawego, człowiek nie chce zmienić kanału. Czas płynął, kolarze wjechali do Asyżu i tuż przed metą okazało się, że Polak walczy o etapowe zwycięstwo. Bartosz Huzarski ostatecznie zajął drugie miejsce, co tak mnie ucieszyło, że nie bacząc na wieczorną już porę i chłód, postanowiłem wyskoczyć na małą przejażdżkę.
Wycieczka istotnie była dosyć krótka, ale najważniejsze, że… była. Jeździłem po ulicach, które już wyschły po całodziennych opadach. Było raczej chłodno, ale poruszałem się cały czas, więc nie czułem zimna. Po drodze spotkałem kilka osób, które podobnie jak ja, wybrały aktywną formę spędzenia wieczoru. Mrok zdawał się zapaść znacznie wcześniej, niż powinien. Przyczyniły się do tego ciemne chmury, które szczelnie zasłoniły niebo. Gdy pół godziny po zachodzie słońca dojeżdżałem do domu, było już całkiem ciemno.
Witamy w Podgórzu
Most Piłudskiego