Święto pracy
Mój śp. tato zwykł mówić, że święto pracy należy czcić… pracując. W zamierzchłych i na szczęście minionych czasach, gdy krajem rządziła jedyna słuszna robotnicza (podobno) siła, tato jechał więc 1 maja do pracy i jako tzw. prywaciarz, czyli podług ówczesnej pezetpeerowskiej wykładni, wrzód na zdrowym ciele robotniczo-chłopskiego społeczeństwa, dokładnie zamykał za sobą drzwi, aby przypadkiem żaden milicjant lub inny „życzliwy” towarzysz nie doniósł tam, gdzie trzeba, że ktoś ośmiela się naruszać powagę robotniczego święta. Jego syn, czyli ja, ku rozpaczy mamy, właśnie w ten dzień zapewniał sobie obniżone zachowanie, bo zamiast uczestniczyć w pochodzie, zwyczajnie wolał pojeździć na swoim składaku marki Wigry.
Czasy się zmieniły, ale ja kontynuując rodzinną tradycję, czciłem dzisiejsze bezsensowne święto pracując. Co prawa nie była to praca zarobkowa, ale doprowadzenie mieszkania do stanu względnego porządku jest znacznie trudniejsze niźli napisanie kolejnych kilkuset wierszy kodu źródłowego. Jako, że wkrótce czekają mnie poważnie zmiany, musiałem tu i ówdzie znaleźć trochę wolnej przestrzeni, co mogło się udać wyłącznie w dwóch przypadkach. Mogłem albo „skompresować” zawartość szafy, albo pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. Ochoczo wybrałem drugą opcję i już po kilku godzinach zapełniłem większość wolnego miejsca w kontenerach na śmieci, co zapewne średnio ucieszy sąsiadów. Widząc efekty kilkugodzinnego czczenia święta, postanowiłem resztę dnia spędzić na rowerze.
Dzisiaj od razu skierowałem się na zachód i popędziłem w kierunku Balic. W miejscu leżącym nieopodal progu pasa startowego, natknąłem się na tłum miłośników lotnictwa, którzy dotarli w to miejsce nie bacząc na obowiązujący tam zakaz ruchu. Niektórzy siedzieli na trawie, inni okupowali słupki i barierki, jeszcze inni spacerowali po drodze. Mobilizacja następowała, gdy ktoś z owej ciżby zauważał na horyzoncie samolot zbliżający się nieuchronnie do lotniska. Wówczas każdy wyciągał urządzenie rejestrujące obraz, od komórki począwszy, a na kamerze skończywszy i filmował owe niecodzienne zjawisko, jakim niewątpliwie jest lądujący aeroplan. W tym miejscu samoloty istotnie przelatują tuż nad ziemią, więc sam nieraz ulegałem tej miłości z dzieciństwa, gdy marzyłem o tym, aby zostać pilotem lub… czołgistą. Dzisiaj także wyciągnąłem w tym miejscu aparat fotograficzny. Gdy samolot wylądował, tłum nieco się przerzedził.
Pod wieczór nadciągnęły chmury. Zanim słońce oznajmiło światu, że nastał czas wieczoru, kilkukrotnie skrywało się za ciemnymi obłokami. Nim wyruszyłem w drogę powrotną, wielokrotnie spojrzałem na zachód i tamże właśnie uciekłem myślami. Tęsknota jest przedziwnym uczuciem, niezrównanym reżyserem nastroju, architektem marzeń i pragnień. Patrzyłem więc prosto w słońce, zamyślony, rozmarzony, a nade wszystko szczęśliwy.
Posiliwszy się dwoma bananami, ruszyłem w drogę powrotną. Słońce miałem za plecami, a nad sobą coraz więcej chmur. Gdy byłem już blisko domu, zapadł zmrok. Pierwszy dzień maja powoli dobiegał końca.
Powrót
Niebo nad Balicami