Wieczorem
Na dzisiejszą przejażdżkę wybrałem się dopiero po osiemnastej, gdy już nieco zelżał ponad trzydziestostopniowy upał. Słowo „nieco” oznacza, że na dworze było „zaledwie” 29 °C. Dociążyłem zatem rower dwoma pełnymi bidonami i wyruszyłem w drogę. Eskapada wiodła ulicami mojego Krakowa, który dzięki cywilizacyjnemu wynalazkowi zwanemu długim weekendem, przypominał był wymarłe miasto. Część mieszkańców wyjechała na wypoczynek, część relaksowała się na spacerach lub w domach, a jeszcze inna część populacji wybrała się zapewne na derby Krakowa, czyli piłkarski pojedynek Wisły z Cracovią. Nie interesuję się piłką nożną, ale przeczytałem, że dla Cracovii jest to mecz z gatunku „to be, or not to be”, a ponieważ po konfrontacjach obu drużyn rzadko bywa spokojnie na ulicach, postanowiłem, że raczej będę się poruszał w innych rejonach miasta, tym bardziej, że uważny kibic Cracovii mógłby zauważyć niebieskie klocki hamulcowe, które w połączeniu z bielą i czerwienia dają barwy klubowe Wisły, a kibic Wisły bez problemu mógłby skojarzyć biel i czerwień z Cracovią. Wolałem zatem nie ryzykować i skierowałem się w dokładnie przeciwnym kierunku, czyli do Nowej Huty.
Wraz z upływem czasu spadała temperatura, a wraz z jej spadkiem, na ulicach i ścieżkach rowerowych pojawiało się coraz więcej cyklistów. Subtelny wiatr delikatnie chłodził rozgrzane ciało, a czyste, bezchmurne niebo i słońce chylące się ku zachodowi, stanowiły wspaniałą scenografię ostatniego kwietniowego wieczoru. Upływał czas, mijały kolejne kilometry, a ja wciąż jechałem przed siebie, chwytając źrenicami purpurowe promienie. W końcu i one zgasły, pozwalając zmierzchowi otulić miasto. Do domu pozostało mi ledwie dziesięć kilometrów, które pokonywałem w coraz większej ciszy. Długo-weekendowy Kraków zdawał się zasypiać szybciej niż zwykle.
Fascynują mnie zachody słońca. Ten uwieczniłem w Nowej Hucie.