Piątek trzynastego
Święto przesądów i przesądnych, czyli „piątek trzynastego” powitał mnie słońcem i błękitnym niebem. Miałem nadzieję, że piękna pogoda utrzyma się przez cały dzień, ale kiedy byłem już gotowy do rowerowej przejażdżki, na niebie pojawiły się chmury. No cóż, to przecież „piątek trzynastego” ;). Nie jestem przesądny i śmieszy mnie ten cały „ciemnogród”, pełen czarnych kotów, kominiarzy, stłuczonych luster, itp. Dzisiaj zewsząd słyszałem, że jest „piątek trzynastego”. Ludzie mówili to takim tonem, jakby miało się zdarzyć coś szczególnie dramatycznego. Tymczasem poza rutynowymi awanturami w Sejmie, nic się nie działo. Wracając z pracy i przejeżdżając przez Rondo Matecznego, usłyszałem co prawda pisk hamulców i charakterystyczny odgłos gwałtownie odkształcanych blach, ale jak na święto zdarzeń złych, to chyba zbyt mało.
Brak wszelakich straszności da się jednak bardzo prosto wytłumaczyć, jeśli ktoś zada sobie trochę trudu i sprawdzi, skąd wziął się przesąd dotyczący „piątku trzynastego”. Król Francji Filip IV Piękny miał szczególną zdolność wydawania pieniędzy. Można powiedzieć, że w tej kwestii niewiele się zmieniło i współcześni władcy, czyli rządy, do perfekcji doprowadziły sztukę marnowania funduszy. Wspomniany Filip IV Piękny zapożyczył się był w ówczesnych bankach. To też brzmi znajomo. Owe banki były prowadzone przez Templariuszy, którym znudziło się opatrywanie kłutych i szarpanych ran na przynoszących marne zyski krucjatach i zmieniwszy biznes plan, przerzucili się na bezpieczniejszą formę pomnażania pieniędzy. Nie wiem, jakie było oprocentowanie kredytu udzielonego królowi Filipowi, nie wiem w jakiej był walucie i ile wynosił ewentualny spread, ale faktem jest, że król się wkurzył i postanowił ostatecznie rozwiązać problem zadłużenia. Jak pomyślał, tak zrobił i w piątek 13 października 1307 roku uwięził francuskich Templariuszy. I właśnie stąd wziął się „piątek trzynastego”.
A skoro już jesteśmy przy Templariuszach, to nie mogę nie wspomnieć mojego ulubionego bohatera z młodości, górującego nie tylko intelektem nad chłopcem, który przeżył, wymachiwał patykiem, latał na miotle i walczył z tym, którego imienia nie wolno wymawiać. „Pana Samochodzika i Templariuszy” przeczytałem onegdaj w jeden wieczór (i spory kawał nocy), skutkiem czego następnego dnia przysypiałem w szkole. W powieści, w której łączą się autentyczne wątki historyczne z fikcją literacką, Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy Jakub de Molay zdradza miejsce ukrycia skarbu zakonu słowami swojego credo „tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Zaiste piękne to słowa, a znaleźć je można także w Ewangelii wg św. Mateusza – „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt. 6 21).
Co to wszystko ma wspólnego z dzisiejszą przejażdżką? Spokojnie. Zaraz się wyjaśni. Przemierzając miejskie i podmiejskie okolice w wigilię weekendu, chciałem uciec na chwilę od codzienności, przemyśleć wiele spraw, zebrać myśli. Nieraz bywa to trudne. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba lawirować rowerem pomiędzy samochodami lub zachowywać zimną krew, gdy kolejny idiota kierujący busem wyprzedza mnie, mijając rower dosłownie o centymetry. Ale gdy tylko zbaczałem z głównych dróg, miałem wolną i bezpieczną przestrzeń, by spokojnie móc odejść na chwilę z realnego świata. Przez długi czas jechałem na zachód. Uważni czytelnicy mojego bloga wiedzą już, że zachód oznacza dla mnie coś więcej niż tylko stronę świata. Moje serce zostawiłem w Strzelcach Opolskich (pozdrawiam Cię Monisiu), a więc właśnie tam jest mój skarb, bo przecież „tam skarb twój, gdzie serce twoje”.
I taki oto jest związek „piątku trzynastego” z Templariuszami, sercem, skarbem i moją dzisiejszą wycieczką.
Jeszcze zbyt mało zieleni…
…i zbyt wiele nagich drzew