Szukając blasku
Choć niebo nad Krakowem było dzisiaj bezchmurne, to wiosny jeszcze nie widać, nie słychać i nie czuć. Po dziesięciodniowej przerwie wskoczyłem jednak dzisiaj na rower. Nie zamierzałem iść na łatwiznę i leniwie toczyć się po mieście, ale wybrałem pagórkowatą trasę do Tyńca przez Kosocice, Swoszowice i Podgórki Tynieckie. Jednak nie to było dzisiaj najważniejsze.
Niedawno pisałem o zgubnych skutkach „cyklozy”, która w pewnym momencie wymknęła się spod kontroli i doprowadziła do ruiny wiele prywatnych spraw. Na szczęście otrząsnąłem się z tego i pozostaje wierzyć, że stało się to w porę, że jeszcze nie było za późno. Dzisiaj więc starałem się odnaleźć dawną radość, energię i zapał. Nie zwracałem uwagi na pokonany dystans, a zamiast tego rozglądałem się wokół siebie, patrzyłem na ciągle smutną, pogrążoną w zimowym śnie, szarą i brunatną przyrodę. Jednak dawny blask jeszcze nie powrócił. Owszem, od czasu do czasu czułem smak rowerowej pasji, ale to były tylko chwile. Czas. Potrzeba więcej czasu, aby wyprostować naprawdę ważne sprawy. Dopiero wtedy powróci dawny blask, a na nowo odkryta pasja wzbogaci to, co najważniejsze, a nie odwrotnie.
Zmierzch dopadł mnie w Tyńcu. Do Krakowa wracałem wzdłuż Wisły. Wschodni wiatr smagał delikatnie moją twarz. Byłem sam. Nikt nie jechał przede mną, nikt nie podążał za mną. Na drugim brzegu rzeki widziałem światła samochodów. Przesuwały się po drzewach, domach i chodnikach, uwalniając z mroku obrazy wieczornego świata, na moment przywracając im życie w blasku, by za chwilę porzucić je, zesłać do ciemności. Dopiero poranek na nowo odkryje właściwe kształty i kolory. Przestrzeń przede mną wypełniona była subtelną poświatą księżyca. Razem z wszechobecną ciszą tworzyły scenografię zamyślenia i refleksji. Jechałem na wschód, ale wszystkie moje myśli i marzenia wędrowały dokładnie w odwrotnym kierunku. Tak, jak wczoraj, jak jutro, jak zawsze…