Klimat
Za moich czasów – jak mawiała moja babcia – wszystko było uporządkowane. Świat był zorganizowany według prostych zasad. Lata były upalne, zimy mroźne i śnieżne. W ciemno można było planować urlop na lipiec lub sierpień i z równą pewnością można było rezerwować u bacy izbę na zimowe ferie. Jak dwa plus dwa jest cztery, tak pewne były te zasady. Owszem, czasami zdarzały się pewne wybryki natury. Czasem lato było bardziej upalne niż zwykle, albo w zimie nasypało śniegu po pas. Zasada wszakże pozostawała bez zmian. W zimie zimno, w lecie ciepło. Tak było kiedyś, a dzisiaj? Konia z rzędem temu, kto zamierzając spędzić urlop w ojczyźnie, trafi na dwa upalne i bezdeszczowe tygodnie. Boże Narodzenie w śnieżnej scenerii to swoiste święto na święta. Ciepłe kurtki w lipcu są równie prawdopodobne co lekkie sweterki w grudniu. Natura stanęła na głowie, a biedni meteorolodzy dwoją się i troją, aby dopasować teorię do praktyki.
Właśnie o tym myślałem, gdy w abstrakcyjnej jak na styczniowe warunki temperaturze, jechałem przez pogrążony w wieczornych ciemnościach Kraków. Prawdę mówiąc nie mam nic przeciwko temu, żeby tak było do końca lutego, a potem może być coraz cieplej ;). Nie tęsknię za mroźną zimą i zawsze zazdrościłem klimatu, który mają mieszkańcy południa Europy. A więc póki co, tegoroczna zima jest krokiem we właściwym kierunku ;). I niech tak pozostanie.
Wawel wieczorową porą
Nad Wisłą