Spotkanie
Wracałem do domu i tylko częstotliwość pojawiających się obłoczków pary z moich ust świadczyła o tym, że tempo było nieco wyższe niż spokojne. Park Bednarskiego był już pusty, wieczorny chłód wygnał pary zakochanych z ławek, a latarnie rzucały ubogie snopy świateł, w których od czasu do czasu, na krótką chwilę pojawiały się spóźnione liście, co pożegnawszy rodzicielskich drzew ramiona, spływały targane jesiennym wiatrem na parkowe alejki. Gdzieś w oddali wielkie miasto żyło swoim życiem, ale ani feeria barw, ani kakofonia dźwięków nie docierały tutaj. Mimo szumu drzew i szmeru liści wydawało się, że panuje idealna cisza. Enklawa spokoju w sercu cywilizacji.
Tym większe było moje zdziwienie, gdy z daleka ujrzałem postać na jednej z ławek. Widać było ją wyraźnie, wszak latarnia stała tuż obok. Samotny człowiek, pogrążony we własnych myślach, szukający azylu – szybko nakreśliłem jego portret psychologiczny, nie mając oczywiście żadnych ku temu podstaw, nie licząc miejsca i czasu, w którym się znalazłem. Gdy byłem już całkiem blisko, spojrzałem na jego wyrazistą twarz i bezwiednie nacisnąłem hamulce. Czy to możliwe? Nie, nie mogę się mylić. To przecież Andrzej, mój bardzo dobry kolega ze szkoły, którego nie widziałem całe wieki. Jakiż świat jest mały – pomyślałem i zatrzymałem się.
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Widać było, że usiłuje sobie przypomnieć moją twarz. Przez moment pomyślałem, że może jednak pomyliłem go z kimś innym i gdy już miałem wyjaśnić całe nieporozumienie, odezwał się swoim niskim głosem. Piotrek – jak Boga kocham, to ty? To ja we własne osobie, tylko starszy o kilkanaście lat, od kiedy się ostatni raz widzieliśmy – odpowiedziałem. Jeśli masz czas, to usiądź – zaproponował. Mam sporo do opowiedzenia.
W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję, aby przedstawić nieco postać mojego kumpla. Poznaliśmy się bardzo dawno temu, gdy jako siedmiolatkowie poszliśmy do szkoły podstawowej. Łączyły nas wspólne zainteresowania, co w tamtych czasach oznaczało kolekcjonowanie resoraków z Matchbox’u oraz – nieco później – sklejanie modeli samolotów. Andrzej miał niesamowitą wyobraźnie. Wspólnie tworzyliśmy fantastyczne wizje przyszłości, albo może wizje fantastycznej przyszłości. Pamiętam, jak w dobie pierwszych elektronicznych zegarków z „melodyjkami”, gdzie bożyszczem stawał się ten, który melodyjek miał więcej od innych, wymyślaliśmy, jakie cuda można będzie w przyszłości wbudować w zegarek. Ograniczała nas jedynie wyobraźnia i nie przypuszczaliśmy wówczas, że nadejdzie taki czas, gdzie prawie wszystkie nasze pomysły zostaną zrealizowane w praktyce. Oto chociażby taki odtwarzacz mp3. Wtedy wyobrażaliśmy sobie, że w małej kostce, której nie nazywaliśmy modułem pamięci, będzie można przechowywać całą domową płytotekę. Śmialiśmy się z tego, bo chyba sami nie wierzyliśmy, że jeszcze za naszego życia będziemy świadkami rewolucji technologicznej. A rewolucja ta rozpoczęła się w latach osiemdziesiątych, w których pożegnaliśmy podstawówkę i poszliśmy do liceum. Ciekawe to były czasy. I politycznie i technologicznie. Na naszych oczach dokonywały się wielkie przemiany. Byliśmy świadkami powstawania przełomowych wynalazków. I chociaż nasze kontakty nieco się rozluźniły, bo wybraliśmy różne klasy, to w dorosłość wnieśliśmy te same marzenia o wielkich odkryciach. Potem nasze drogi rozeszły się jeszcze bardziej.
Ja uciekłem do zerojedynkowego świata komputerów, a Andrzej zagłębił się w świat fizyki, astronomii, filozofii. Spotykałem go od czasu do czasu. Z wypiekami na twarzy opowiadał o różnych teoriach, snuł wizje podboju kosmosu, szukał odpowiedzi na odwieczne pytanie „skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy” i bardzo często w tych rozmowach wracał do lat naszej młodości. Gdy zamieszkaliśmy w różnych miastach, przestałem go spotykać i tylko czasami docierały do mnie sygnały, że Andrzej coraz bardziej ucieka od rzeczywistości i krótko mówiąc dziwaczeje.
Tym bardziej byłem więc zaskoczony, gdy spotkałem go późnym wieczorem na ławce w parku w Krakowie. Niewiele się zmienił przez te lata. Włosy lekko przyprószone siwizną, tu i ówdzie zmarszczki, ale poza tym wciąż ta sama wysportowana postać. Pamiętając o tym, co słyszałem od znajomych, uważnie przyjrzałem się jego twarzy, aby wychwycić choćby cień owego dziwactwa, o którym wspominali.
Zaczęliśmy rozmawiać. Każdy z nas streścił ostatnie kilkanaście lat życia, które pełne były wzlotów i upadków, czasem spektakularnych sukcesów, ale i bolesnych porażek. Jednak szybko porzuciliśmy temat naszych osobistych spraw i tak jak onegdaj, spojrzeliśmy na rozgwieżdżone niebo i oddaliśmy się teoriom bytu. Nagle zorientowałem się, że to Andrzej głównie mówi. W swych teoriach sprawnie łączył filozofię, teologię, fizykę, astronomię. Nie wiem, na ile teorie te były zgodne a na ile sprzeczne z obowiązującymi „doktrynami” naukowymi, ale na pewno fajnie się ich słuchało, chociaż nie wszystko byłem w stanie zrozumieć. Czasoprzestrzeń, szara materia, ciemna energia, podważona teoria wielkiego wybuchu, niejasności teorii względności – do tego momentu kontrolowałem przebieg wydarzeń. Ale gdy pojawiła się nadprzestrzeń, rzeczywistość względna, pętla czasu, podróże w czasie - dałem za wygraną i jednocześnie zapaliło się światełko ostrzegawcze w mojej głowie. A może nasi znajomi mieli rację i Andrzej traci powoli kontakt z rzeczywistością? Zyskałem niemal pewność, gdy usłyszałem słowa - wiesz, każdy z nas może przeżyć swoje życie ponownie, wrócić się do dowolnej jego chwili prawie tak samo jak wtedy, gdy używamy przycisku cofnij na odtwarzaczu. Z tą tylko różnicą, że na odtwarzaczu usłyszymy kolejny raz tę samą muzykę, a wracając w przeszłość, możemy zmienić swoją przyszłość.
Byłem już pewien, że mój kumpel zwariował. Owszem ja sam nieraz zastanawiałem się, czy coś takiego jest możliwe, ale takie myślenie nigdy nie wykroczyło poza granice zdrowego rozsądku. Tym razem słyszałem słowa wypowiadane z taką pewnością, że gdybym przyjął tezę, iż Andrzej jest zupełnie normalny, musiałbym w tę teorię po prostu uwierzyć.
Nie mamy bladego pojęcia – mówił Andrzej – czym w rzeczywistości jest nasz byt, nie znamy możliwości naszego umysłu, który jest przekaźnikiem, swoistym interfejsem bytu w tak zwanej rzeczywistości. Dusza, której istnienie odrzucają ateiści naprawdę istnieje, a my jesteśmy jedynie jej materialnym opakowaniem. Wszystkie dziedziny nauk ścisłych mówią tak naprawdę o jednym, ale poszukiwanie teorii wszystkiego nie powiedzie się, jeśli nie odrzucimy pęt trójwymiarowego świata.
No cóż – powiedziałem – coś może w tym jest, ale jakoś nie widzę związku z podróżami w czasie i ponownym przeżywaniem swojego życia.
Nie mogę Ci tego wyjaśnić tak, żebyś zrozumiał – rzekł Andrzej. Możesz to odrzucić albo przyjąć na wiarę. Ja jednak niedawno to zrozumiałem i dla mnie jest to jasne bardziej, niż słońce dla Ciebie. Powiedz, czy nie chciałeś cofnąć czasu, dokonać innych wyborów, inaczej pokierować swoim życiem, wsiąść do innych pociągów?
Andrzej – odparłem – pewnie każdy tak chciał, ale ja per saldo jestem zadowolony ze swojego życia. Jeśli przegrywałem, to także czegoś się uczyłem, nabierałem doświadczenia życiowego. Jeśli nawet Twoje teorie są prawdziwe, to jaką mam szansę, że dokonam innych, lepszych wyborów? Przepraszam Cię, to wszystko jest bardzo ciekawe, chętnie pogadałbym o tym z Tobą przy piwie, choćby przez całą noc, ale teraz muszę już wracać. Trzymaj się chłopie…
Do domu miałem jeszcze kilka kilometrów. Dobrze, że ruch był niewielki, bo cały czas myślałem o spotkaniu z Andrzejem. Było w nim coś niesamowitego. Z jednej strony nie miałem wątpliwości, że coś niedobrego się stało w jego życiu i że to jest powodem tych wszystkich „nieziemskich” teorii. Z drugiej strony był tak przekonywujący, że po prostu nie mogłem nie spróbować jeszcze raz przetrawić wszystkiego tego, o czym mówił. Może trzeba było zostać, wysłuchać do końca? Bądź co bądź wszystko to, o czym mówił, było naprawdę bardzo ciekawe.
Po powrocie do domu wątpliwości mnie nie opuszczały. Nie trzeba było tak szybko wracać – pomyślałem. Córka powiedziała mi, że dzwonił do mnie jakiś Marcin, który powiedział, że jest moim kolegą z ogólniaka, ma pilną sprawę i zadzwoni później. Nie zwróciłem na to uwagi, bo moje myśli cały czas krążyły zupełnie gdzie indziej. Przez okno widziałem te same gwiazdy, na które patrzyliśmy z Andrzejem ledwie godzinę temu i które towarzyszą mi od moich narodzin. Lepiej nie myśleć zbyt intensywnie o tym, bo można oszaleć – powiedziałem do siebie i włączyłem Discovery. Zadzwonił telefon.
Cześć, mówi Marcin. Sorki, że dzwonię o tej porze, ale wcześniej nie było cię w domu. Niestety jestem posłańcem, który przynosi złą nowinę. Pamiętasz Andrzeja? Wczoraj miał wypadek. Pod Poznaniem. Zderzył się czołowo z tirem. Jest w stanie krytycznym i lekarze mówią, że ma niewielkie szanse…
W rzeczywistości dzisiejsza przejażdżka była zupełnie prozaiczna i być może stąd bierze się pragnienie przeżycia czegoś nieprawdopodobnego.