Tyniec – Zator – Kryspinów
Kilka dni temu zastanawiałem się, gdzie powinienem pojechać w weekend. Chciałem wybrać trasę, która w dużej części będzie wiodła szlakami, których nie miałem jeszcze okazji zwiedzić. Po dłuższym zastanowieniu wybrałem kierunek zachodni, ale nie tak, jak zazwyczaj, czyli na północ od Wisły, ale wzdłuż jej południowego brzegu. Plan trasy zakładał start na przystani w Tyńcu, dojazd do Zatoru, przejazd na drugą stronę Wisły i powrót wzdłuż północnego brzegu do Kryspinowa.
Planując trasę, nie wiedziałem, że przyjdzie mi wyruszyć na nią w trzydziestodwu stopniowym upale. Oczywiście mówię o trzydziestu dwóch stopniach w cieniu. Na rower wsiadłem po czternastej. Czekał mnie około dwudziesto kilometrowy dojazd do Tyńca. Nie jechałem typową trasą. Poruszałem się ścieżką rowerową na północnym brzegu Wisły. Upał sprawił, że nie była zatłoczona. Nawet spacerowiczów było niewielu. Za to trawniki wyglądały prawie tak, jak plaża w Juracie i w tym przypadku, „prawie” wcale nie robi różnicy. Dojechałem na Salwator, minąłem Przegorzały i w okolicach ulicy Mirowskiej przejechałem na drugi brzeg Wisły. Pokonując ostatnie dwa kilometry dzielące mnie od Tyńca, sprawdziłem temperaturę. Termometr wskazywał 40 stopni! Oczywiście byłem na to przygotowany. Dwa pełne bidony i dodatkowe dwie półlitrowe butelki w plecaku plus gotówka przeznaczona na „dotankowanie” w trasie.
W Tyńcu nie zatrzymywałem się, lecz od razu pojechałem w stronę Skawiny. Przejechałem przez nieciekawe przemysłowe tereny i dojechałem do Kopanki. Zaraz za nią znalazłem się przy wałach przeciwpowodziowych, które miały mi towarzyszyć na tym odcinku trasy przez dłuższy czas. Jadąc wzdłuż Wisły przejechałem przez Ochodzę, Facimiech, Pozowice i Jaśkowice. Tam zatrzymałem się na chwilę, aby w miejscowym klimatyzowanym, i jak się okazało z miłą obsługą sklepie, uzupełnić płyny. Większość wody mineralnej trafiła do bidonu, a reszta powędrowała bezpośrednio do organizmu, przywracając radość życia i energię.
Minąłem średniowieczną wieś Brzeźnica i zaraz za nią skręciłem na północ w stronę Wisły. Znów jechałem wzdłuż wałów i przejechałem przez Chrząstowice oraz Łączany, w których już byłem jakiś czas temu. Wtedy, właśnie w tym miejscu przejeżdżałem na drugi brzeg. Dzisiaj pojechałem dalej do Chałupek i Spytkowic. Zaiste ładna to wieś, zresztą jak większość, przez które miałem okazje dzisiaj jechać. Czyste ulice, chodniki, zadbane domy. Pamiętając o stereotypach, trudno czasem uwierzyć, że to Polska. Ze Spytkowic miałem już blisko do Zatoru. Niestety nie zatrzymałem się w tym miejscu, a szkoda, bo miasto to zachęca, aby spędzić w nim nieco więcej czasu. Będzie więc okazja, aby doń wrócić.
Skręciłem na północ i po przejechaniu mostem na drugi brzeg Wisły, zatrzymałem się, aby odchudzić nieco mój plecak, poprzez konsumpcję trzech bananów, które do tej pory dzielnie mi towarzyszyły. Potem przejechałem przez Jankowice i Olszyny, za którymi zagłębiłem się w las, aby potem dojechać do Rozkochowa. Jako człek wierny, nikogo w nim nie rozkochałem, wiec pojechałem dalej. Oklesna, Podłęże, Kamień i znowu piękne lasy. Potem już tylko Przeginia Duchowna, Nowa Wieś Szlachecka, Kaszów i dotarłem do Liszek. Stąd pozostał krótki odcinek do celu podróży, czyli Kryspinowa.
Licznik wskazywał 104 kilometry, a do domu pozostało jeszcze ponad 20. Spokojnym tempem dojechałem więc znów do Przegorzał i na Salwator, skąd wzdłuż Wisły dotarłem do Kładki Bernatka. Jeszcze tylko przejazd do Podgórza, potem około 8 kilometrów i byłem w domu.
Trzy i pół litra wody mineralnej, jeden rozpuszczalny napój izotoniczny, trzy banany. Zaprawdę niewielka to cena za moc wrażeń, radość z pokonania zaplanowanej trasy, poznania nowych okolic, dróg, ścieżek. Kilka godzin, kiedy mogłem liczyć tylko na siebie, gdzie w takim upalnym dniu każdy kilometr kosztował sporo sił i potu. Ktoś, kto tego nie kosztował i nie pokochał, nie zrozumie.
Okolice Brzeźnicy
Wisła w Łączanach
Okolice Jankowic