De Revolutionibus Orbium Coelestium
Co wspólnego z dzisiejszą przejażdżką ma Mikołaj Kopernik, który – mając na uwadze aktualny poziom nauczania w szkołach, wolę to przypomnieć - udowodnił słuszność teorii heliocentrycznej i obalił teorię geocentryczną, okaże się już za moment. Tak to bowiem często się zdarza, że jeden epizod, jedno zdarzenie, jedno zdanie wyrwane z kontekstu potrafi rzutować na całość.
Chcąc przerwać cykl nieco monotonnych „płaskich” tras, skierowałem się dzisiaj na południe od Krakowa, gdzie mniejszych i większych wzniesień jest pod dostatkiem, cały teren jest mocno pofałdowany i można zapomnieć o spokojnej i nudnej jeździe po płaskim szlaku. Jest to przecież Pogórze Wielickie stanowiące fragment większej całości zwanej Pogórzem Karpackim. Udałem się zatem do Wieliczki, gdzie zamierzałem na chybił-trafił wybrać jedną z uliczek pnących się leniwie na południe. No i wybrałem…
I tutaj dochodzimy do astronoma Mikołaja. Okazało się, że jadę ulicą Kopernika. Początkowo wszystko wyglądało spokojnie, asfalt, niewielkie kilkuprocentowe nachylenie. Jednak po kilkuset metrach zamiast asfaltu pojawiła się gruba kostka brukowa z ogromnymi szczelinami, które utrudniały jazdę a ponieważ nieszczęścia chodzą parami, nachylenie wzrosło do 12% a miejscami sięgało nawet 16%. Rzadko korzystam z najniższego przełożenia, ale dzisiaj musiałem go użyć. Prędkość spadła do 8 km/h, serce waliło niczym bębniarz na galerze w czasie bitwy, pot spływał strużkami po karku i twarzy a podjazd zdawał się nie mieć końca. Na krótkim odcinku asfalt zastąpił kostkę, co dało mi trochę oddechu. Na każdym zakręcie miałem nadzieję, że koniec podjazdu jest bliski, ale za każdym razem przeżywałem rozczarowanie. Kolejne dziesiątki, setki metrów pokonywane wolnym tempem. Najpierw pojawiła się pokusa, aby zatrzymać się, odpocząć. Twardo jechałem dalej. Potem pojawił się desperacki pomysł, aby dać sobie spokój. Pedałowałem nadal. Chęć pokonania samego siebie był silniejsza. Tętno nie wyszło poza bezpieczne granice, więc metr za metrem zbliżałem się do końca wspinaczki. I wreszcie osiągnąłem cel. Cały podjazd miał prawie półtora kilometra a jego najtrudniejsza część 700 metrów. Muszę przyznać, że nazwa ulicy idealnie oddaje jej „kosmiczny” charakter. Aleja Wędrowników w Lasku Wolskim czy podjazd do ZOO, wydają się być przy niej rekreacyjnym szlakiem dla przedszkolaków na swoich małych rowerkach.
Później było już łatwiej, to znaczy, że nie miałem już tak wymagających podjazdów, chociaż zdarzały się takie o nachyleniu 12-13%. Dojechałem do Pawlikowic i skręciłem na zachód. Dojechałem do Rzeszotar. Cały czas poruszałem się to w górę, to w dół i ani przez chwilę nie miałem spokojnego, to znaczy płaskiego odcinka drogi. Z Rzeszotar dojechałem do Świątnik Górnych, które zgodnie z nazwą bynajmniej nie leżą w dolinie. Potem skierowałem się do Mogilan, gdzie osiągnąłem najwyższy punkt dzisiejszej trasy, czyli 392 m n.p.m.
O ile wcześniej było łatwiej, o tyle od tej pory było już całkiem łatwo. Zgodnie z „zasadą zachowania wysokości”, co góra zabrała, musi oddać, więc teraz zaczął się czas zjazdów. Zjechałem sobie więc do Skawiny, przejechałem przez tamtejszy park a potem obrałem kierunek na Tyniec. Jeszcze jedna skromna górka i mogłem cieszyć oko widokiem spokojnej, acz pomarszczonej nieco powiewami wiatru, Wisły. Słońce z wolna dawało znać, że pierwszy dzień lata anno Domini 2011 przechodzi do historii. Krótki odpoczynek, uzupełnienie płynów i nadszedł czas, aby skierować się do domu, ale niekoniecznie najkrótszą drogą.
Powrót był absolutnie relaksacyjny, albowiem bez trudu poruszałem się z solidną prędkością, co oczywiście było zasługą wiatru. Jadąc okrężną drogą miałem czas, aby odpocząć po trudach pierwszego etapu dzisiejszej przejażdżki. Do domu wróciłem więc rozluźniony, pełen wrażeń, no i absolutnie zadowolony, że „dałem radę”.
Wrócę jeszcze na moment do ulicy Kopernika. Gdy pokonywałem ją metr za metrem, pomyślałem, że już nigdy więcej. Jednak dobrze wiedziałem, że myśl taka znika równie szybko, jak się pojawia. A teraz pomyślałem sobie, że przydałoby się zmierzyć z tym podjazdem jeszcze raz. A ta myśl z pewnością nie zniknie z mej pamięci…
Magia letniego wieczoru