Puch
Zima nie daje za wygraną wytaczając działa w postaci mrozu i opadów śniegu. Ale nic to. Wróciłem z pracy, szybko przekąsiłem małe co-nieco i nie tracąc czasu wskoczyłem w nieco grubszą niż zwykle warstwę zimowych rowerowych ciuchów. Słońce jeszcze nie zaszło, gdy wyruszałem na dzisiejszą przejażdżkę. Z nieba spadały okruchy śniegu a ROX bardzo szybko pokazał temperaturę -8°. Jednak nie czułem mrozu bo wiatr nie był zbyt dokuczliwy i nie zwiększał odczucia chłodu. Jechałem sobie zatem spokojnie, ciesząc się momentami z absolutnej samotności bo innych rowerzystów, tudzież spacerowiczów było jak na lekarstwo.
W miarę upływu czasu niebo uszczęśliwiało ziemski padół coraz gęstszym śniegiem. Momentami miałem wrażenie, że jadę po puchu i wśród puchu, delektując się tym zjawiskiem, które znów zakryło ziemię a wraz z nią wszystkie niedociągnięcia, o których wspominałem w poprzednim wpisie na moim blogu. I chociaż mam nadzieję, że lada tydzień zima odejdzie na dobre, to dzisiaj cieszyłem się z jej chwilowego powrotu.
Droga powrotna wiodła wzdłuż Wisły. Na całej długości wałów minąłem ledwie dwóch rowerzystów, jednego biegacza, jednego spacerowicza i jedną panią z pieskiem, która zapewne wyprowadziła swojego pupila w celu użyźnienia nadwiślańskiej gleby. W okolicach Mostu Piłsudskiego pożegnałem Wisłę i przez Podgórze dotarłem do domu.
W mojej pracy mógłbym spokojnie powiesić kartkę z napisem „Oddział Chorób Płuc i Gruźlicy”. Sporo ludzi jest na L4, a z tych co pozostali, co druga osoba kaszle, kicha, chrypi, pociąga nosem lub w inny sposób rozsiewa zarazę. Dziwnym trafem wśród tych, którzy dzielnie opierają się wirusom, są głównie Ci, którzy pomimo zimowego czasu żyją aktywnie. I to kolejny powód, dla którego kocham rower. ZUS, czyli Zakład Utylizacji Składek powinien przyznać mi nagrodę w postaci obniżonych składek. Jest tylko jeden mały problem. Koszty krótkich chorób pokrywa pracodawca. W takim razie mam inny pomysł… Dobra. Kończę, bo muszę zadzwonić do Prezesa…