Trzech Króli, dwa koła, jeden biker
Nareszcie! Nareszcie nadszedł dzień, w którym mogłem rozpocząć kolejny rowerowy rok. Mam nadzieję, że będzie przynajmniej tak udany jak poprzedni a może nawet bardziej, bo ubiegłoroczna aura nie zawsze była łaskawa dla rowerzystów.
Zapowiadane ocieplenie pojawiło się nieśmiało na południu Polski. Temperatura oscylowała wokół zera, ale to wystarczyło, aby nie odczuwać ciepła podczas jazdy. Śnieg nie topniał, więc trasa w najgorszym razie była wilgotna, ale nie mokra. Jechało mi się raz lepiej a raz gorzej, przy czym gorzej oznacza, że wraz ze mną jechał bagaż doświadczeń ostatnich dni w postaci dodatkowej tkanki tłuszczowej. Ale przecież nie mogło być inaczej, skoro jeszcze kilka dni temu delektowałem się najlepszym na świecie sernikiem i… jego autorką.
Dzisiejsza trasa nie była specjalnie atrakcyjna. Jeszcze nie każda droga pozwala na bezpieczną jazdę, więc kolejny raz ograniczyłem się do eksploracji mojego miasta. Nie jest już tak piękne jak na początku zimy, gdy świeży i czysty śnieg dodawał mu uroku. Teraz ten śnieg w wielu miejscach zamienił się w szare błoto i wraz z szarymi kamienicami tworzy wszechobecną szarość. Ale wystarczy poczekać do zmierzchu, a ten nadal szybko zapada, aby gra świateł i cieni zamieniła ten obraz w magiczny spektakl.
(Park Jordana)
(Brama Floriańska i LED’owe sopelki)
(Teatr im. Juliusza Słowackiego)
(Oświecony Żubr… oczywiście po przejażdżce)