Moje miasto
Kraków jeszcze nigdy tak jak dziś,
Nie miał w sobie takiej siły i
Może to ten deszcz,
Może przez tę mgłę,
Może to mój nastrój,
Ale w każdej twarzy ciągle
Widzę Cię.
Kolejna zimowa przejażdżka chociaż dzisiaj w Krakowie było nawet +7° a więc pachniało raczej wiosną niż zimą. To jednak artefakt i lada dzień powrócą mrozy.
Te zimowe wycieczki są pozbawione jakiejś myśli przewodniej. Na wiosnę lub w lecie miałem ambicję pokonywania ciekawych tras, odwiedzania interesujących miejsc, zapoznawania się z historią mijanych zabytków. Trasy takie były dokładnie planowane. A teraz? Teraz, gdy zmierzch zapada przed szesnastą trudno wybrać się gdzieś dalej. W dodatku nie ma żadnej gwarancji, że wybrane drogi będą przejezdne. Pozostaje więc miasto, chociaż i tutaj nie wszędzie da się przejechać. Nieraz muszę korzystać z głównych ulic, co zapewne frustruje tych kierowców, którzy kulturalnie chcą pozostawić stosowny odstęp bezpieczeństwa od wyprzedzanego roweru i pokornie wloką się za mną. Oni są ok. Najgorsze, że zdarzają się takie „patafiany”, które ów metrowy odstęp kompresują do dwudziestu centymetrów.
Jeżdżę więc sobie po moim mieście, które pokochałem od pierwszego dnia studiów, gdy przed laty przyjechałem tutaj z nieodległego Tarnowa. Miłości nie można racjonalnie wytłumaczyć. Ja po prostu mogę przemierzać te same uliczki, te same szlaki po raz dziesiąty czy setny i nie tylko nie nudzę się, ale od czasu do czasu odkrywam coś nowego, co wcześniej jakoś umykało mej uwadze. Ileż w tym mieście jest miejsc magicznych, emanujących swoim własnym klimatem, gdzie spotkać mogę ludzi z całego świata, którzy przybyli tutaj właśnie po to, aby poczuć tę magię. Ileż w tym mieście mam miejsc szczególnych, które dla mnie znaczą bardzo wiele, chociaż dla innych są czymś powszednim. To nic, że centusiów ci u nas dostatek, że większość Krakusów uważa, że ich miasto jest pępkiem świata a oni sami to absolutne debeściaki, że dla Krakauerów nie jest ważne, jak się nazywasz, tylko co masz przed nazwiskiem i o żonie profesora powiedzą Pani Profesorowa a żona doktora to Pani Doktorowa. To mi nie przeszkadza, można do tego przywyknąć, mieć dystans a nawet śmiać się z tego. Ważne, że mijając historię zamkniętą w kamiennych fasadach, słyszę jak bije serce tego miasta.
Moja miłość, moje marzenia, moja praca, moje pasje. Rozrzucone kawałki układanki zwanej życiem zdają się trafiać wreszcie na swoje miejsce. Nie tylko w przenośni. Także dosłownie. Tym miejscem jest Kraków…
(Mały Rynek)
(Most Dębnicki)
(Most Grunwaldzki)